Powrót Roberta Kubicy i "polskie piekło"
Całkiem niedawno, zastanawiając się nad przyszłością Roberta Kubicy, nakreśliliśmy siedem prawdopodobnych, naszym zdaniem, wariantów rozwoju wydarzeń. Jak na razie sprawdza się scenariusz numer 4: powrót do sportów samochodowych, ale w ich rajdowym wydaniu.
Nasz najsłynniejszy kierowca wziął udział we włoskim rajdzie Ronde Gomitolo di Lana. Jego wciąż liczni fani od długiego spodziewali się takiej wiadomości, lecz gdy w końcu nadeszła, stała się sensacją dnia. Co oczywiste, pierwszy od fatalnego wypadku w lutym 2011 r. start Roberta Kubicy wywołał mnóstwo komentarzy, również w Internecie. Nie ukrywamy, że czytaliśmy je z zażenowaniem.
Owszem, nie brakuje wśród nich głosów uznania i wyrazów wsparcia, ale jest także mnóstwo przejawów tego, co nazywamy "polskim piekłem". Takim, w którym diabli nie mają nic do roboty, gdyż nasi kochani rodacy sami dbają, by żaden z nich nie wychylił się zanadto z kotła, ochoczo podgrzewają smołę i pilnują ognia. Pojawiły się szydercze aluzje do paraolimpiady. Kpiny z "wiejskiego rajdu" i "podwórkowej ligi". Sugestie, że wyniki imprezy były ustawione i z góry ustalono, kto ma ją wygrać.
Nie zabrakło również opinii, że jeżeli Kubica wróci kiedykolwiek na tory Formuły 1, to tylko w roli pracownika odpowiedzialnego za pompowanie opon w bolidach. Itd. itp.
To prawda, Ronde Gomitolo di Lana to impreza trzeciorzędnej rangi, Nikt jednak nie twierdzi, że jest inaczej. Start w tym rajdzie był dla Roberta Kubica jednym z etapów rehabilitacji, a zwycięstwo - etapem psychoterapii.
Tak też traktuje swój udział w tym wydarzeniu sam kierowca. Nie nadrabia miną, nie snuje dalekosiężnych, śmiałych planów, nie zapowiada, że już wkrótce zawojuje tory F1. Jest skromny, cierpliwy i ostrożny. Przyznaje, że być może nigdy nie odzyska wcześniejszej sprawności. Jednocześnie jednak widać, że nie zamierza się poddawać.
I za taką postawę trzeba go jeszcze bardziej cenić.