McLaren się pogubił
Po Grand Prix Chin McLaren prowadził w klasyfikacji konstruktorów, a zawodnicy zespołu okupowali dwie pierwsze pozycje w tabeli mistrzostw świata kierowców. Wystarczyły trzy nieudane wyścigi i brytyjska ekipa musi się nerwowo oglądać na do niedawna słabszych rywali.
Obawiając się, że niedługo walka o tytuł może stać się jeszcze trudniejsza, po GP Monako ponownie pokrzywdzony Lewis Hamilton publicznie wezwał McLarena do bardziej wytężonej, i co ważniejsze bezbłędnej pracy. McLaren to obok Ferrari jedyny zespół, który co roku jest wymieniany wśród faworytów do sięgnięcia po mistrzowską koronę. Sytuacja Brytyjczyków jest stabilna od wielu lat. Zatrudniają najlepszych i najbardziej utalentowanych inżynierów, nie narzekają na problemy finansowe, są znani z efektywnego rozwoju konstrukcji na przestrzeni sezonu.
Przez lata McLaren wypracowałsobie opinię zespołu dążącego do technicznej i operacyjnej doskonałości. Kierowcy, którzy dołączają do McLarena mają niemal całkowitą pewność, że w trakcie kilku lat spędzonych z zespołem, minimum raz czy dwa dostaną do dyspozycji samochód, którym będą w stanie walczyć o mistrzostwo. Tak, jak Lewis Hamilton i Jenson Button w tym roku. Ale po obiecującym początku sezonu ostatnie wyścigi w wykonaniu zespołu z Woking były conajmniej chaotyczne, a kierowcy (zwłaszcza Hamilton) muszą mieć wrażenie uczestnictwa w komedii pomyłek, która jeśli potrwa dłużej, może poważnie zmniejszyć ich szanse na końcowy sukces.
Pierwszym sygnałem ostrzegawczym było Grand Prix Bahrajnu. W sobotnich kwalifikacjach Hamilton wywalczył drugie, a Jenson Button czwarte pole startowe. Kierowcy mieli zatem znakomitą okazję do osiągnięcia kolejnego bardzo dobrego wyniku po 2. i 3. miejscu w Szanghaju. Ale w wyścigu Hamilton nie był w stanie dotrzymać kroku Lotusom i Red Bullom, a jego starania na torze dwukrotnie komplikowały długie (trzydziestosekundowe!) wizyty w alei serwisowej, w trakcie których mechanicy mieli problemy z płynną zmianą lewego tylnego koła. Zawiniła nakrętka. Z kolei Button od początku miał kłopoty z zachowaniem samochodu, a jego wyścig zakończyły ostatecznie awaria wydechu oraz dyferencjału, wobec czego McLaren musiał się zadowolić czterema punktami za 8. miejsce Hamiltona. Zespół wytłumaczył sobie niepowodzenie trudnymi do przewidzenia problemami technicznymi, a także charakterystyką opon Pirelli, które w gorących warunkach Bahrajnu okazały się nie współpracować z MP4-27 tak dobrze, jak w Chinach.
Po tym wypadku przy pracy, w Hiszpanii miało być znacznie lepiej. Było do sobotniego popołudnia. Hamilton uzyskał co prawda najlepszy czas w kwalifikacjach, ale jego radość z perspektywy startu z pole position nie trwała długo, bowiem w czasówce zespół zatankował auto Anglika zbyt małą ilością paliwa. Chcąc zachować w baku samochodu minimalną ilość paliwa wymaganą przez sędziów do badania, po zaliczeniu finałowego mierzonego okrążenia polecono Hamiltonowi zatrzymać auto na torze. Ale jako że sprawne technicznie auto nie wróciło do alei serwisowej "o własnych siłach", sędziowie nie mieli innego wyjścia, jak tylko zdyskwalifikować Hamiltona, relegując go na ostatnie pole startowe.
Całą tę sytuację dałoby się zrozumieć, gdyby zawiniła tylko maszyna tankująca. Okazało się jednak, iż zespół dość szybko - bo jeszcze w trakcie wykonywania przez Lewisa pomiarowego okrążenia - zorientował się, iż ilość paliwa w baku auta jest niewystarczająca do spełnienia wymogów regulaminu i powrotu do boksów. Po całym zajściu szef McLarena Martin Whitmarsh przyznał, iż lepszym rozwiązaniem byłoby nakazać kierowcy przerwać próbę i zjechać do garażu. W ten sposób Hamilton nie wywalczyłby pierwszego pola startowego, ale start z miejsca w czołowej dziesiątce bez wątpienia dawał szanse na lepszy wynik, niż start z końca stawki. Co więcej, Whitmarsh wyjaśnił, iż zespół nie podjął takiej decyzji, ponieważ nie spodziewał się, że sędziowie potraktują przypadek Hamiltona z całą surowością.
McLaren postanowił więc zaryzykować, podobnie jak w Grand Prix Europy 2005. Wtedy, zamiast wezwać prowadzącego Kimiego Raikkonena na postój i wymianę spłaszczonej prawej przedniej opony, zdecydowano zostawić kierowcę na torze, ryzykując awarię zawieszenia. McLaren mógł oddać zwycięstwo i uratować cenne punkty, ale wybrał strategię, która okazała się bardziej kosztowna. Tym razem ryzyko też się nie opłaciło. Mimo to weekend w Hiszpanii zakończył się przyzwoitym w zaistniałych okolicznościach 8. miejscem Hamiltona oraz 9. lokatą Buttona, który po raz kolejny nie umiał "dogadać się" z samochodem.
Po słowach krytyki - także z ust Hamiltona, który informację o błędzie popełnionym przez zespół w Hiszpanii, przyjął z okraszonym przekleństwami niedowierzaniem - McLaren postawił sobie za punkt honoru zaliczyć bezbłędny i udany występ w Monako. Przynajmniej w wykonaniu Hamiltona, ponieważ Button startował z dopiero 12. pola, po - jakże by inaczej - tajemniczej, nagłej zmianie zachowania samochodu między porannym treningiem a czasówką. Hamilton startował z 3. pola, więc nadzieje na dobry wynik były uzasadnione. Jednak Lewis wyjątkowo przeciętnie ruszył spod świateł (nie umiał tego wytłumaczyć) i nie zyskał pozycji. Po postoju wyprzedził go Fernando Alonso, a później Brytyjczyk spadł jeszcze za Sebastiana Vettela, kończąc zawody na 5. miejscu.
Szczególnie interesujące są okoliczności utraty miejsca na rzecz Vettela. Hamilton jechał szybkim, ale nie możliwie najszybszym tempem, będąc przekonanym, że Niemiec nie ma szans wyprzedzić go po swoim postoju. Jednak kiedy tak się stało, wściekły na zespół tłumaczył, że inżynier nie poinformował go, iż Vettel może mu zagrozić. Zapewniał, że gdyby otrzymał taką informację, bez problemu podkręciłby tempo, utrudniając Vettelowi pościg. Trzeba też wspomnieć o kolejnym nie najlepszym postoju w wykonaniu mechaników McLarena, którzy walcząc z Alonso i Ferrari, powinni byli obsłużyć samochód Hamiltona znacznie szybciej. Jeśli chodzi o "dokonania" Buttona, jego nazwisko po raz drugi w tym sezonie znalazło się na liście kierowców, którzy nie ukończyli wyścigu. Tym samym Anglik nie zdobył punktów w trzech z sześciu rozegranych rund.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że ostatnio McLaren trochę sie pogubił. Po sześciu rundach zespół traci do Red Bulla 36 punktów, a lider punktacji indywidualnej - Fernando Alonso uciekł Hamiltonowi i Buttonowi na odpowiednio 13 i 31 "oczek". Paniki nie ma, bo straty te są jak najbardziej do odrobienia. Słabsze wyścigi zdarzają się każdemu zespołowi, ale w przypadku ekipy o ambicjach oraz statusie McLarena, popełnione błędy czy wręcz zaniedbania nie powinny mieć miejsca. Tegoroczne mistrzostwa są wyjątkowo wyrównane, a o czołowe pozycje walczy wielu kierowców. O rozstrzygnięciach na koniec sezonu zadecydują więc detale. Niezwykle ważna w takich warunkach jest regularność uzyskiwanych wyników, o czym najlepiej świadczy prowadzenie w tabeli wspomnianego Alonso, nie dysponującego najszybszym autem i mającego na koncie tylko jedno zwycięstwo. Whitmarsh ma rację twierdząc, że sięgnięcie po oba tytuły wciąż jest możliwe. Jeśli McLaren traktuje ten cel poważnie, musi jak najszybciej przestać popełniać kuriozalne błędy. Tym bardziej, że - jak zwrócił zresztą uwagę Hamilton - rywale wydają się być coraz mocniejsi.
Jacek Kasprzyk