25 - szczęśliwa liczba Formuły 1?

Niedzielny wyścig o Grand Prix Monaco, a właściwie cały weekend w Monako zapamiętamy z dwóch powodów. O pierwszym z nich chciałby jak najszybciej zapomnieć zespół Ferrari. Do tej pory trudno uwierzyć w błąd, jaki w sesji Q1 popełnił zespół, który miał walczyć o tytuł mistrza świata. Świadomie używam czasu przeszłego, bo po 6 wyścigach, czyli niespełna 1/3 sezonu nikt chyba już nie wierzy, że Scuderia ma jeszcze jakiekolwiek szanse.

Drugi powód to oczywiście epicka "obrona Częstochowy" w wykonaniu Lewisa Hamiltona, który przez ponad pół dystansu odpierał desperackie ataki Maxa Verstappena, mając z każdym okrążeniem coraz bardziej zużyte opony.

A jaki jest związek pomiędzy tymi dwoma historiami? Gdyby Ferrari w sobotę nie wyeliminowało Leclerca z wyścigu (bo chyba tak trzeba to określić) i młody kierowca z Monako, zdeterminowany do występu przed swoją publicznością włączyłby się do walki o zwycięstwo, to dopiero moglibyśmy mieć wyścig! Oczywiście wtedy jego przebieg byłby zupełnie inny, ale nie ma co gdybać. Przed nami Kanada...

Reklama

Atmosfera w Ferrari zagęszcza się. Leclerc, świadomy swojego potencjału i pozycji w zespole jest coraz bardziej zniecierpliwiony i to jest bardzo delikatne określenie. Jak wpłynie to na strategię Scuderii za tydzień w Kanadzie? Może być ciekawie.   

Nie brakuje głosów, że Grand Prix Monaco mogło być wyścigiem przełomowym dla Williamsa i dla Roberta Kubicy. W treningach Polak uzyskiwał czasy lepsze, niż George Russell. W wyścigu utrzymywał za sobą Antonio Giovinazziego i na mecie pokonał Włocha. Kwestie techniczne i sprawa tempa wyścigowego to jedno. Ale ponieważ, jak wiadomo, każdy sukces rodzi się w czyjejś głowie, aspekt psychologiczny jest w tym przypadku niemniej ważny. Po Monako można chociaż częściowo oczyścić głowę ze złych myśli. Jesteśmy najsłabsi, najwolniejsi, samochód jest fatalny, ma tragiczny balans, tracimy co najmniej 2 sekundy na okrążeniu do kolejnego najsłabszego zespołu, nie mamy dyrektora technicznego, nie mamy żadnych szans, nie widać światełka w tunelu... Nie, nie, nie... Przy tak negatywnym myśleniu trudno było walczyć o cokolwiek. Teraz to się zmieniło. Williams, chociaż wciąż jedyny zespół bez punktów, po raz pierwszy w tym roku nawiązał walkę z rywalami, a Claire Williams zapowiada kolejne pakiety poprawek, które mają przynieść postępy.      

Poza tym Kubica uciszył swoim występem krytyków i hejterów, którzy wątpili w jego zdolność do prowadzenia samochodu wyścigowego, szczególnie w Monako. W wypowiedzi kierowcy po wyścigu trudno było nie dostrzec zrozumiałej satysfakcji. Co istotne, ta wypowiedź Roberta została zauważona przez najważniejsze media związane z Formułą 1 na całym świecie. 

Chociaż tegoroczny sezon na dobrą sprawę dopiero niedawno się rozpoczął, już od kilku tygodni można napotkać spekulacje dotyczące przyszłorocznego sezonu. Chodzi zarówno o kalendarz 2020, jak i transfery kierowców. Grand Prix Hiszpanii zapewne nie odbędzie się w przyszłym roku. Mimo, że Formuła 1 jest ogromnie popularna w tym kraju, głównie za sprawą Fernando Alonso, trudno sobie wyobrazić, że z początkiem maja nie trafimy nad tor pod Barceloną. Z pewnością brak Alonso na polach startowych nie pomoże pozycji hiszpańskiego promotora w negocjacjach. Pytanie, czy Alonso na pewno nie wróci do Formuły 1, szczególnie po niepowodzeniu w Indy 500?

Do kalendarza powróci za to Grand Prix Holandii. Tor Zandvoort gościł już w F1 wielokrotnie, ale po raz ostatni w 1985 roku, gdy obiekt wyglądał zupełnie inaczej. Czy Zandvoort może zapewnić niezapomniane wyścigi z dużą ilością akcji, dramatów i manewrów wyprzedzania, z tym wszystkim, co lubią kibice? Szczerze mówiąc mam wątpliwości, skoro nawet samochody turystyczne nie potrafiły kilka tygodni temu. Ale magia Verstappena robi swoje.

Niepewne są losy wyścigu w Niemczech i to już nie po raz pierwszy, ale w tym przypadku kluczem do decyzji wydaje się być przyszłość Micka Schumachera. Osobiście sądzę, że Grand Prix Niemiec utrzyma się w kalendarzu.

Na pewno będziemy mieli w sezonie 2020 Grand Prix Wietnamu, chociaż po analizie wizualizacji toru słychać głosy, że wyścigi nie będą ciekawe. Liberty Media podobno chce mieć drugi wyścig w USA i w Chinach. O powrocie myśli Malezja. Z kolei w Brazylii możemy doczekać się zmiany lokalizacji wyścigu.

Jest jednak także druga strona medalu. Niektóre wyścigi w najbliższym czasie tracą umowę, a kalendarz nie jest z gumy (z różnych powodów pożegnamy Meksyk), chociaż promotor serii marzy docelowo o 25 wyścigach w sezonie. Czy to możliwe? Trudno dziś ocenić. Moim zdaniem liczba rund w F1 nie powinna być aż tak duża. Osłabi to prestiż Grand Prix.

Jednak w dzisiejszych burzliwych czasach trudno o cokolwiek pewnego, także w kwestii kalendarza Formuły 1. Kiedyś trudno było uwierzyć, że może zabraknąć w nim Grand Prix Francji, które przecież powróciło w zeszłym roku po dziewięcioletniej przerwie. Całkiem niedawno mówiono o niepewności związanej z wyścigiem na torze Monza.

Tymczasem przed nami Kanada. Wyścig wyjątkowy w historii dla nas i dla Roberta Kubicy. W 2007 roku drżeliśmy o jego życie w po straszliwym wypadku. Rok później los nam wynagrodził to, co przeżyliśmy, gdy Kubica odniósł swoje jedyne zwycięstwo w Formule 1. I kto mówi, że Formuła 1 nie jest fascynująca?

Grzegorz Gac

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy