Zwolniono go za kradzież prądu za 2 zł. A chciał tylko podładować hybrydę
Doładowywanie prywatnego samochodu w miejscu pracy nie zawsze okazuje się dobrym pomysłem. Przekonał się o tym pewien recepcjonista hostelu w Dusseldorfie, który postanowił naładować swojego hybrydowego Volkswagena korzystając z firmowego gniazdka. Za ten "haniebny" czyn pracodawca mężczyzny postanowił go zwolnić.

Spis treści:
Nie wszyscy pracodawcy idą z duchem czasu
Zakup samochodu elektrycznego lub hybrydowego typu plug-in nieodłącznie wiąże się z kwestią ładowania. Od pewnego czasu zależność tę zaczęli także dostrzegać pracodawcy, którzy coraz częściej decydują się na montaż stacji uzupełniania energii na firmowych parkingach. Jednak wciąż nie wszyscy pragną podążać z duchem czasu i kierować się kwestiami ekologicznymi. Przykładem może być właściciel pewnego hostelu w Niemczech, który za "kradzież prądu" o wartości 2 zł, zdecydował się zwolnić swojego pracownika.
Chciał podładować Golfa z gniazdka. Skończyło się aferą
Sprawa została szeroko opisana w niemieckim dzienniku "Frankfurter Rundschau". Jak można wyczytać w artykule, recepcjonista jednego z hosteli w niemieckim Dusseldorfie postanowił wykorzystać swój pobyt w biurze do podładowania prywatnego Volkswagena Golfa z napędem hybrydowym typu plug-in. W tym celu zaparkował auto przed budynkiem i za pomocą kabla ładującego podłączył samochód do gniazdka 220 V w korytarzu. Jak się szybko okazało, zachowanie to nie przypadło do gustu właścicielowi ośrodka.

Po dwóch dniach od zdarzenia recepcjonista został bowiem zwolniony, bez wypowiedzenia. Mężczyzna nie otrzymał nawet regulaminowej odprawy. Jak podkreślają niemieckie media, w hostelu przepracował blisko 4 lata więc trudno tu mówić o ewentualnych kwestiach nieprzedłużenia umowy po okresie próbnym. Jedynym argumentem pracodawcy miała być rzekoma "kradzież prądu". Nic zatem dziwnego, że recepcjonista postanowił walczyć o swoje prawa w sądzie.
Sąd jasno orzekł w sprawie. Skończyło się porozumieniem
Ten orzekł, że w świetle zarzucanych czynów, zwolnienie mężczyzny było stanowczo nieproporcjonalną sankcję i w zupełności wystarczyłoby słowne upomnienie. W trakcie rozprawy wyszło na jaw, że wspomniana "kradzież prądu" kosztowała właściciela hostelu około 40 eurocentów, a więc w przeliczeniu na polską walutę - niespełna 2 złote.
Ponadto pracodawca mężczyzny nie ujął w żadnym regulaminie konkretnego zakazu ładowania samochodów elektrycznych i hybrydowych przez pracowników, co przy ogólnym zezwoleniu na korzystanie z gniazdek mogło być wprowadzające w błąd.
Ostatecznie obie strony zdecydowały się na porozumienie i podpisanie standardowego "rozwiązania umowy". Dodatkowo właściciel hostelu został zobowiązany do wypłacenia byłemu recepcjoniście odprawy w wysokości 8 tys. euro.