Samochody elektryczne. Wiemy, co doprowadza do szału ich kierowców

Auta elektryczne to bez wątpienia temat wywołujący w Polsce sporo emocji. Komentarze na temat ich „niekończących się wad” można wyczytać pod niemal każdą internetową dyskusją dotyczącą rozwoju elektrombolności. W rzeczywistości jednak sporo ludzi zapomina, że w większość z tych problemów nie generują same samochody.

Wbrew temu, co można wyczytać w internecie, samochody elektryczne wcale nie są "największym złem motoryzacyjnego świata". Wręcz przeciwnie - pojazdy tego rodzaju nierzadko stanowią wręcz idealne rozwiązanie dla ludzi mieszkających w miastach. Są ekonomiczne, zapewniają sporo przestrzeni, a samą jazdę nimi nierzadko można określić mianem prawdziwej przyjemności. Niestety ich użytkownie, zwłaszcza w naszym kraju, wiąże się także z problemami - problemami, które niejednokrotnie mogą doprowadzić kierowcę do szału.

Powolny rozwój infrastruktury

O tym, że Polska nie jest i jeszcze długo nie będzie gotowa na elektryczną rewolucję w motoryzacji pisaliśmy już wielokrotnie. W opublikowanym na początku roku rankingu ACEA dotyczącym poziomu przygotowania poszczególnych krajów do przejścia na samochody elektryczne - Polska trafiła na ostatnie, 22 miejsce. Jak wynikało z przedstawionych danych - w naszym kraju na 100 km dróg przypada mniej niż 1 punkt ładowania aut elektrycznych.

Reklama

Chociaż w większych miastach - takich, jak Warszawa lub Kraków - problem ten może nie być aż tak widoczny, narasta on w momencie podróży do mnie zurbanizowanych części Polski. Niektóre z mniejszych miejscowości do dziś nie doczekały się nawet jednej publicznej ładowarki - nie tyko szybkiej - jakiejkolwiek.

Jak wspomniana sytuacja przekłada się na komfort podróży mogliśmy się przekonać samodzielnie podczas powrotu z Kielc do Krakowa. Z uwagi na niewielki poziom baterii postanowiliśmy się podładować w stolicy województwa świętokrzyskiego. Mapa wyraźnie wskazywała, że na całe miasto przypada ok. 4 publicznych ładowarek. Niestety jedna z nich - prawdopodobnie największa - była w tym momencie nieczynna. Na infolinii poinformowano nas, że sytuacja trwa od dwóch tygodni i nic się w tym fakcie nie zmieni. Ruszyliśmy zatem przez zakorkowane miasto do kolejnej - ta okazała się jednak zajęta. Trzecia próba także okazała się nietrafiona - wskazywana przez nawigację ładowarka należała do prywatnego zakładu i była niedostępna publicznie. Ostatecznie udało nam się trafić na niewielką ładowarkę pod jednym z dużych sklepów. Niestety uzupełniała ona energię z mocą 7 kW, co oznaczało dla nas blisko 40-minutowy postój. To w ogólnym rozrachunku przełożyło się na dyskomfort całej podróży oraz późniejszy czas dojazdu do miejsca docelowego.

Aplikacje, karty i kolejne konta

Czy tego chcemy, czy nie - aplikacje mobilne już od pewnego czasu stały się integralnym elementem towarzyszącym samochodom elektrycznym. Pozwalają one w łatwy sposób planować trasę i wyszukiwać punkty ładowania. Niestety są one również konieczne w przypadku korzystania z publicznych ładowarek.

Sytuacja ta nie byłaby problematyczna w momencie obsługi procedury ładowania przy pomocy jednego, wspólnego oprogramowania. Niestety obecnie każda sieć udostepniająca swoje ładowarki "wciska" kierowcy swoją własną aplikację. To niejednokrotnie wymusza na użytkownikach instalacje całego spektrum dodatkowych narzędzi na telefonach, które nierzadko posiadają ograniczone zasoby pamięci.

Wiele firm proponuje także zakup specjalnych planów abonentowych, które obniżają koszty ładowania w zamian za stałą miesięczną opłatę. Wtedy zamiast aplikacji możemy posługiwać się wygodną kartą - jednak ponownie - każda firma wystawia własną. Co więcej skorzystanie z takiej oferty wiąże się zazwyczaj z koniecznością zakładania kolejnych kont, podawania swoich adresów e-mail, danych osobowych, numerów kart kredytowych oraz wymyślania coraz to bardziej skomplikowanych haseł. Dla wielu rozwiązanie to jest po prostu męczące i nieintuicyjne i całkowicie to rozumiemy.

Bezmyślni i egoistyczni kierowcy

Kwestie związane z ładowaniem i korzystaniem aplikacji są jednak niczym, przy samej bezmyślności niektórych kierowców. Mowa tu zwłaszcza o osobach świadomie - lub nie - blokujących dostęp do publicznych stacji ładowania.

Podczas testowania samochodów elektrycznych wielokrotnie zdarzyło nam się, że stanowisko przy wtyczce z prądem zajmowało e-auto z wypożyczalni samochodów na minuty. Blokowało urządzenie, choć było widać, że jest już naładowane. Bywało również, że stało niepodłączone, jakby po prostu tam parkowało.

Jak się okazuje - problem ten nie należy do rzadkości i nie dotyczy wyłącznie bezemisyjnych aut na minuty. Także wielu prywatnych użytkowników samochodów elektrycznych traktuje miejsca postojowe przy ładowarkach, jako swoiste parking. Niektórzy podłączają swoje pojazdy do szybkich ładowarek i "znikają" na długie godziny. Dokładnie taka sytuacja spotkała nas podczas wspomnianej podróży z Kielc. Na jednej z ładowarek stało prywatne Audi E-Tron, które już od dawna było naładowane. Chociaż - co zaskakujące - udało nam się odpiąć od niemieckiego samochodu kabel ładowania, niestety nie mieliśmy najmniejszej możliwości zaparkowania przy ładowarce.  

Na szczęście dostawcy sieci ładowania coraz częściej decydują się walczyć z powyższym procederem. W tym celu montują specjalne systemy monitorowania, które w momencie wykrycia nieuprawnionego pojazdu przy ładowarce, nakładają na jego kierowcę karę opłaty porządkowej. W cennikach usługodawców nierzadko widnieje także dodatkowa opłata za każdą minutę po przekroczeniu limitu czasu na ładowanie.

Nie taki elektryk straszny

Na sam koniec jeszcze raz warto podkreślić, że powyższe problemy nie wynikają z wad samych samochodów elektrycznych oraz drzemiącej w nich technologii. Większość z nich jest spowodowana nierozwiniętą infrastrukturą ładowania w Polsce i chaotycznymi oraz nieintuicyjnymi metodami płatności za korzystanie z publicznych ładowarek. Co ważne -  to ostatnie może się wkrótce zmienić za sprawą nowych przepisów, wymuszających na dostawcach akceptowanie płatności standardową kartą bankową.

Niestety przepisami nie zmienimy mentalności kierowców, którzy niejednokrotnie wykazują się totalnym brakiem empatii w stosunku do innych użytkowników dróg. Dopóki sami nie będziemy sobie ułatwiać życia w dobie wciąż raczkującej elektomobilności, dopóty negatywne głosy na temat korzystania z samochodów elektrycznych nie znikną z przestrzeni publicznej.

***

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama