​Polskie górnictwo uratuje motoryzacja?

Wszystko wskazuje na to, że przyszłością motoryzacji będą samochody elektryczne. Energia potrzebna do ich napędzania może pochodzić z mobilnego "magazynu" w postaci umieszczonych w pojeździe akumulatorów lub z mobilnej "fabryki", czyli z zainstalowanych w aucie ogniw paliwowych, w których zachodzi reakcja wodoru z tlenem. Ten pierwszy sposób jest obecnie popularniejszy, lecz ten drugi wydaje się pod wieloma względami ciekawszy i bardziej przyszłościowy. Co ważne, otwiera też nowe możliwości przed... polskim górnictwem.

Wodór to najprostszy i najbardziej we Wszechświecie rozpowszechniony pierwiastek. Od dawna jest wykorzystywany jako surowiec w przemyśle chemicznym, metalurgicznym i spożywczym. Może także występować w roli superczystego paliwa w transporcie publicznym i prywatnym oraz źródła ciepła, służącego m.in. do ogrzewania budynków. Istnieje wiele metod przemysłowego pozyskiwania wodoru.

Dziś najczęściej stosuje się tzw. reforming metanu parą wodną, dokonywany w rafineriach naftowych. Niestety, jest to technologia energochłonna, a jej produktem ubocznym są bardzo duże ilości szkodliwych gazów cieplarnianych. Dlatego duże nadzieje wiąże się z elektrolizą wody, prowadzoną z użyciem energii ze źródeł odnawialnych: Słońca i wiatru. Z naszego punktu widzenia obiecująco rysują się możliwości produkcji wodoru z węgla, zwłaszcza poprzez jego zgazowywanie jeszcze w złożu, bez wydobywania na powierzchnię.

Reklama

Szacuje się, że z połowy istniejących w Polsce zasobów węgla kamiennego i brunatnego można byłoby wyprodukować prawie 2,5 mld ton wodoru. Gdyby tylko jedną dziesiątą tej ilości gazu wykorzystać do zasilania ogniw paliwowych w samochodach osobowych, to, przy założeniu rocznego przebiegu na poziomie 20 tys. km, pozyskana energia wystarczyłaby do napędzania 25 mln aut przez 50 lat!

Takie kalkulacje muszą robić wrażenie. Nic dziwnego, że wodór jest postrzegany jako paliwo przyszłości, napędzające nie tylko samochody, ale także autobusy, ciężarówki, samoloty i statki. Dodatkową zachętę stanowi fakt, że w jego reakcji z tlenem oprócz użytecznej powstaje jedynie woda. Zero spalin.

Koncernem motoryzacyjnym, który najmocniej postawił na technologię FCV, jest Toyota. Dla jej szybszego rozpowszechnienia zdecydowała się na niezwykły w świecie biznesu gest - uwolniła 5680 patentów.

Pierwszym na świecie seryjnie produkowanym samochodem wodorowym jest Toyota Mirai. Ma on dwie bardzo istotne zalety. Jak wiadomo, naładowanie akumulatora w klasycznym "elektryku" trwa nawet kilka godzin, a i tak pozwala zazwyczaj na przejechanie 150 - 200 km. Zatankowana do pełna w ciągu zaledwie 3-4 minut Toyota Mirai pokona ponad 500 km. 

Japończycy planują, że w 2020 r. z taśm montażowych zjedzie 30 tys. egzemplarzy tego modelu, dziesięciokrotnie więcej niż obecnie. Wtedy też powinien on wyraźnie potanieć. W Niemczech Toyota Mirai kosztuje dziś 78 600 euro, a w Stanach Zjednoczonych -  57 600 dolarów (w proekologicznej Kalifornii w ramach promocji klient otrzymywał w tej cenie prawo do darmowego uzupełniania paliwa przez 3 lata).

Jednak nie tylko wysoka cena stanowi przeszkodę w rozpowszechnianiu się technologii FCV. Barierę stanowi również brak punktów tankowania samochodów na wodór. I to się jednak ma w niedługim czasie zmienić. Toyota przewiduje, że w 2020 na całym świecie będzie funkcjonować 2000 stacji wodorowych. W Polsce - kilkanaście, ale do roku 2030.

Na początku 2005 r. została powołana Polska Platforma Technologiczna Wodoru i Ogniw Paliwowych, którą tworzy 40 wyższych uczelni, instytutów branżowych, spółek skarby państwa i firm prywatnych. Jedna z jej sześciu grup roboczych zajmuje się procesami otrzymywania wodoru z węgla.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy