Kryzys, brak paliwa? Nie, to coś innego...

Większość naszych czytelników nie pamięta już czasów, w których samochodowa podróż na drugi koniec kraju (o wyjazdach zagranicznych można było jedynie pomarzyć) wymagała zakrojonych na szeroką skalę przygotowań.

Właściciele Tesli nie mieli szczęśliwych min...
Właściciele Tesli nie mieli szczęśliwych min...Getty Images

W czasach PRL, gdy benzyna była ściśle reglamentowania, zatankowanie auta wiązało się z oczekiwaniem w wielogodzinnej kolejce. Kierowcy często spędzali w "ogonkach" przed dystrybutorami całe noce.

W kategoriach ironii losu rozpatrywać można fakt, że o tych patologicznych czasach przypominają dziś zdjęcia z kolebki kapitalizmu - Stanów Zjednoczonych...

Poniżej prezentujemy film nagrany kilka dni temu w kalifornijskim mieście San Luis Obispo. Przedstawia on kolejkę ponad piętnastu Tesli, których kierowcy czekają "w ogonku" na możliwość skorzystania z tzw. szybkiej ładowarki o mocy 150 kW. Słowo "szybka" oznacza w tym przypadku możliwość doładowania baterii do około 50 proc. pojemności w 20 minut. Pełne ładowanie zajmuje już godzinę i piętnaście minut...

Ta nietypowa sytuacja miała miejsce w ubiegły czwartek, 28 października, gdy w USA obchodzono Święto Dziękczynienia. Jak co roku Amerykanie rzucili się w wir rodzinnych odwiedzin, czego efektem był większy niż zwykle ruch. Właściciele elektryków, którzy odłożyli "tankowanie" na ostatnią chwilę, stracili przy punktach ładowania długie godziny.

Sytuacji nie udało się uniknąć nawet mimo tego, że - prognozując wzmożony ruch - Tesla rozstawiła w tym miejscu dodatkowe ładowarki mobilne. Chociaż w sumie kierowcy mieli do dyspozycji około 15 punktów ładowania, kolejka chętnych sięgała kilkunastu pojazdów.

Dodatkowe stacje nie wszędzie się pojawiły, a wówczas problem był jeszcze większy, co ilustruje kolejne wideo, nakręcone w Kettleman City w Kalifornii 30 listopada. Samym Amerykanom te obrazki przypominają kryzys paliwowy z lat 70-tych ubiegłego wieku. Wówczas problemy z zaopatrzeniem w paliwo na wiele lat zmieniły oblicze amerykańskiej motoryzacji.

Te przypadki sygnalizują poważny problem, z jakim w najbliższej przyszłości będzie się musiała zmierzyć elektromobilność. Chociaż większość elektrycznych aut można dziś bez problemu ładować z domowego gniazdka, w praktyce nie jest to  takie proste. Własny garaż rozwiązuje tylko część problemu. Musimy w nim posiadać przyłącze energetycznego o dużej mocy. W przeciwnym wypadku, wymagane przed dalszą trasą naładowanie pojazdu do pełna, trwać może nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin.

Warto dodać, że obecnie w Polsce mamy około 8 tys. stacji paliw, które obsługują blisko 19 mln pojazdów (mniej więcej tyle poddano w ubiegłym roku obowiązkowym badaniom technicznym). Biorąc pod uwagę ogół zarejestrowanych pojazdów (w ubiegłym roku było to 29 656 238 sztuk) jedna stacja benzynowa przypada dokładnie na 3831 aut.

Dla porównania, na koniec trzeciego kwartału bieżącego roku, po polskich drogach poruszało się 7 884 samochodów z napędem elektrycznym, z których 4 701 to samochody stricte bateryjne, a pozostałe 3 183 - hybrydy typu plug-in. Cała ta flota obsługiwana jest obecnie przez 958 stacji ładowania dysponującymi 1 748 punktami. Niestety, jak wynika z "licznika elektromobilności" Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych, zaledwie 30 proc. z nich to tzw. "szybkie" ładowarki prądu stałego.

Tesla stale rozbudowuje sieć stacji ładowania, ale w sytuacjach kryzysowych jest ona wciąż zbyt małaAFP

Sytuacja rodem ze Stanów - póki co - jeszcze nam nie grozi. Na jedną stację ładowania przypada dziś w Polsce 8 aut elektrycznych. Problem w tym, że danych nie sposób zestawiać z tymi dotyczącymi stacji tankowania. Nawet krótkie doładowanie elektrycznego samochodu do 20 czy 30 proc. pojemności baterii, przy pomocy szybkiej ładowarki, trwa przeważnie około 30 minut, w których standardowa stacja benzynowa obsłużyć może kilkadziesiąt(!) pojazdów.

Problemem jest również lokalizacja samych stacji ładowania, z których większość przypada na duże miasta. W samej Warszawie stacji ładowania jest ponad 120 - we Wrocławiu, Katowicach czy Krakowie - ponad 40. Oznacza to, że "dotankowanie" elektrycznego pojazdu w czasie podróży autostradą czy drogą szybkiego ruchu graniczy z cudem.

Czyżby wiec, wraz z upowszechnianiem się pojazdów elektrycznych, motoryzacja w Polsce zataczała koło? Jak sądzicie, czy w kolejnych latach znów czekają nas wielogodzinne kolejki przed "dystrybutorami z prądem"?

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas