Gigant mówi "nie" samochodom elektrycznym. W Polsce się uda?

Nie będzie elektrycznego samochodu spod znaku Dysona. Brytyjski miliarder i twórca charakterystycznego odkurzacza - sir James Dyson - ogłosił, że rezygnuje z planów motoryzacyjnej ekspansji.

Powodem są oczywiście koszty. Zdaniem Dysona projekt nie znajduje uzasadnienia finansowego. Chociaż zespołowi zatrudnionych przez Brytyjczyka inżynierów udało się stworzyć projekt elektrycznego pojazdu uznał on, że perspektywa zarobku na budowie i dystrybucji tego rodzaju aut jest skrajnie mało prawdopodobna.

Jak podaje brytyjski "The Guardian", Dyson poinformował o rezygnacji z projektu w jednej z elektronicznych wiadomości skierowanych do pracowników. W mailu zaznaczyć miał, że chociaż zespół "zbudował fantastyczny samochód" nie widzi sposobu, by uczynić projekt "komercyjnie opłacalnym".

Reklama

Co ciekawe, Dyson stwierdził, że starał się sprzedać dział zajmujący się projektem (zatrudniał 523 osoby), ale nie pojawił się żaden potencjalny inwestor. Brytyjczyk dodał, że trwają starania nad znalezieniem - w ramach przedsiębiorstwa - nowych zajęć dla osób pracujących do tej pory nad elektrycznym samochodem.

Pomysł stworzenia "elektrycznego samochodu dla kury domowej" - jak okrzyknęła pojazd brytyjska prasa - pojawił się w 2017 roku. Sir James Dyson chciał wydać na ten cel aż 2,5 mld funtów. Samo opracowanie pojazdu pochłonąć miało 1,12 mld funtów. Resztę planowano zainwestować w rozwój nowej generacji - półprzewodnikowych - akumulatorów. Te trafiać miały zarówno do pojazdów, jak i bezprzerwowych odkurzaczy Dysona.

Z polskiego punktu widzenia najciekawszą wydaje się informacja o bezskutecznym poszukiwaniu potencjalnych nabywców "samochodowego" oddziału Dysona. Pamiętajmy, że w 2016 roku powstała w naszym kraju - utworzona przez PGE, Enea i TAURON - spółka Electromobility Poland, która - bez zauważalnych rezultatów - pracuje nad stworzeniem "narodowego" samochodu elektrycznego. Jak do tej pory jedynym "sukcesem", powołanego w październiku 2016 roku podmiotu, jest rozstrzygnięcie konkursu na wizualizację polskiego samochodu elektrycznego. Przez trzy długie lata spółce nie udało się nawet opracować założeń technicznych dotyczących obiecanych pojazdów, chociaż jej prezes - Piotr Zaremba - deklaruje, że produkcja aut ruszy do 2023 roku.

W wywiadzie udzielonym w maju bieżącego roku serwisowi "wnp.pl" Piotr Zaremba twierdził m.in. że: "Obecnie trwają prace nad wyborem platformy, która jest sercem pojazdu. To długi proces, który w naszym wypadku potrwa jeszcze kilka miesięcy. Zaczyna się on od wstępnej analizy platform pod kątem parametrów technicznych samochodu, które mamy zdefiniowane. Następnym krokiem będą negocjacje biznesowe, w ramach których będziemy szukać ewentualnych synergii z partnerami".

Czy kupno gotowego rozwiązania opracowanego przez Brytyjczyków nie byłoby szansą na zdecydowane przyspieszenie prac nad "narodowym"  samochodem elektrycznym? Z całą pewnością tak. Deklaracje prezesa Zaręby dotyczące pozyskania "platformy" sugerują, że na "polskie" auto przyjdzie nam czekać zdecydowanie dłużej, niż do 2023 roku.

Niestety, bardziej prawdopodobne, że w ogóle się go nie doczekamy. Komentujący decyzję Dysona, cytowany przez "The Guardian", profesor  David Bailey ze Birmingham Business School zauważył m.in. że - mimo miliardowych inwestycji - na krawędzi bankructwa balansuje Tesla, a motoryzacyjni giganci pokroju Volkswagena i Forda zmuszeni są do ścisłej współpracy w zakresie badań i rozwoju. Biorąc pod uwagę budżety każdej z wymienionych firm, widmo stworzenia w Polsce elektrycznego samochodu skierowanego do masowego odbiorcy wydaje się skrajnie mało prawdopodobne.

opr. Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy