Corvette - The Spirit of America
Takie samochody w Polsce znane są raczej z resoraków Hot Wheels niż realnych egzemplarzy.
Dla odmiany w USA, krainie taniego paliwa i długich prostych highwayów, podobne auta wieczorami przemierzają ulice bardzo licznie.
Fura tak przesycona duchem Ameryki, jak ta czarna Corvette, w Europie nie trafia się często, a w naszym kraju to już prawdziwy unikat. Samochody o takim charakterze są właściwie w naszych szerokościach geograficznych niespotykane.
Nie można odmówić polskim tunerom i konstruktorom wielkiej inwencji i tworzenia ciekawych projektów na bazie samochodów amerykańskich, jednak zwykle z zastosowaniem europejskich części i myśli technicznej. Tu jest całkiem inaczej: wszystko wykonano zgodnie z amerykańskim kanonem tuningu mechanicznego, stosując dokładnie te same części, których używają prawdziwi hotrodderzy. Silnik wystający wysoko nad maskę wywołuje już niezłe zamieszanie samym swoim wyglądem, nie mówiąc o dreszczu, przenikającym ciało podczas uruchamiania tego reaktora...
"Coke bottle design" - tak najczęściej określano kształt karoserii trzeciej odsłony Corvette, zaprezentowanej w 1968 roku. Odwołania do butelki znanego napoju były oczywiste, gdy spojrzy się na niepowtarzalną linię boczną modelu C3. Od początku było raczej jasne, że ten samochód nie potrzebuje zmian stylistycznych, skupiano się więc na jak najlepszym dopracowaniu mechaniki. Jedynym odstępstwem od seryjnego wyglądu egzemplarza z roku 1975 jest "zaostrzony" przód z późniejszych serii, produkowanych w latach 80. Bliższe zapoznanie się z autem odkryje także lakier z domieszką brokatu - ostatnio bardzo popularny w tuningowych realizacjach. Całe nadwozie wykonano oczywiście z laminatu, co jest typowe dla wszystkich Corvette.
Przejdźmy jednak do tego potwora, który wystaje sponad wyciętej maski czarnego Chevroleta. Seryjnie auto dysponowało typowym dla tej marki ośmiocylindrowym silnikiem o pojemności 350 cali sześciennych (5733 cm3), połączonym z trzybiegową, automatyczną skrzynią biegów. Taka niewysilona konstrukcja legitymuje się może niedużą mocą, ale za to bardzo potężnym momentem obrotowym w dowolnym zakresie obrotów.
Plan przewidywał jednak podniesienie liczby koni mechanicznych w tradycyjny dla amerykańskiego tuningu sposób: przez montaż dużej, mechanicznej sprężarki. Dwumiesięczne prace nad układem napędowym zakończyły się sukcesem. Na początek warto wspomnieć, że czarna C3 przekazuje napęd na koła nie przez typowy dla Amerykanów automat, ale sześciobiegową skrzynię manualną od modelu C4 ZR1 z roku 1991. To unikatowa w skali świata konstrukcja, która wymagała od zakładu Dr. Vette sporo inwencji - dopasowanie koła zamachowego i sprzęgła w sposób nigdy przez Chevroleta nie stosowany powiodło się i obecnie zamiast trzech automatycznych, w Corvette można korzystać z sześciu biegów obsługiwanych manualnie.
Pojemność silnika zwiększyła się z 5,7 do 6,4 litra między innymi przez zamontowanie kutych tłoków Wiseco zmniejszających stopień sprężania, a zwiększających tym samym pojemność komór spalania. Przy sprężaniu rzędu 8,5: 1 i wytrzymałym układzie korbowym w postaci korbowodów Eagle oraz wału P. A. W. można było bez obaw brać się za sprężanie. Wielki kształt pod gaźnikami to właśnie rzeczony supercharger, czyli mechaniczna sprężarka Weiand 671.
Doładowanie nie ma nic wspólnego z popularnym w Europie turbo: zamiast energii gazów wylotowych sprężanie następuje na skutek ruchu łopatek wewnątrz kompresora napędzanego przez wał korbowy.
Zasilanie w paliwo zapewniają dwa gaźniki Holley - ich zestrojenie w taki sposób, aby mogły zapewnić odpowiednio dużo benzyny, także nie odbyło się bezstresowo. Gaźniki do superchargera to zupełnie inne urządzenia niż te tradycyjne, do silników wolnossących, nie mówiąc już o ponaddwukrotnie wyższej cenie. W Polsce właściwie nikt, oprócz oczywiście wspomnianego Dr. Vette nie zajmuje się takimi konstrukcjami.
Ogromny wlot powietrza z trzema otworami, oznaczonymi nazwą Holley, to właśnie ten element (zwany "scoop"), który najczęściej kojarzy się z amerykańskimi pogromcami ulic i często błędnie brany jest za samą sprężarkę bądź jej część. Aerodynamiczna sylwetka ma za zadanie lepiej połykać ogromne ilości powietrza potrzebne do zasilenia tego potwora. Kolektory Hooker i głowice Edelbrock to także stuprocentowa klasyka amerykańskiego tuningu. Wystarczy zresztą rzucić okiem na progi, gdzie znajdują się grube rury wydechowe, żeby być pewnym, że ten samochód nie ma zamiaru żartować. W prawdziwych, zabytkowych już hot-rodach wydech kończył się jeszcze wcześniej, ale mimo wszystko obowiązują pewne normy emisji hałasu. Chłodnica Be Cool to największy model, jaki da się zmieścić do `vette, a system zapłonowy potrzebuje wzmacniacza, żeby dać odpowiednio mocną iskrę. Układ firmuje Petronics i Crane Cams.
Właściciel życzył sobie, aby na miejscu pozostały piętnastocalowe felgi Cragar o tradycyjnym wzorze, więc modyfikacje układu hamulcowego trzeba było przeprowadzić mając na uwadze rozmiar felg. Zestaw Force10 z czterotłoczkowymi zaciskami to największe "heble", jakie można wstawić do Corvette na piętnastkach - faktycznie, widać że tarcze ledwo mieszczą się w kołach. Szerokie Cragary zaopatrzono w opony BF Goodrich typu "drag radial", co oznacza że są to opony zarówno dopuszczone do ruchu po ulicy, jak i przystosowane do okazjonalnych wycieczek na ćwierćmilowy dragstrip.
Czerwono-czarne wnętrze obszywał doskonale znany zakład Java Car Design; od serii odbiega nieco niewielka kierownica Grant.
Moc Corvette nie była mierzona na hamowni, jednak jak mówi szef zakładu Dr. Vette, jest pewne, że przy zastosowanych modyfikacjach silnik osiąga z łatwością 650 KM. Czarny potwór, bo na takie miano z pewnością opisywana C3 sobie zasługuje, nie został jednak stworzony by bić rekordy w zawodach MPWR. Auto jest całkowicie zdatne do jazdy ulicznej, a konstruktor odbył nim przejażdżkę... ze stolicy nad morze i z powrotem bez żadnych kłopotów. Podobno nawet ogromny wlot powietrza nie przeszkadza nadmiernie w jeździe. Jedyne, co może rozpraszać, to mocno zszokowane spojrzenia innych kierowców (również tych w biało-niebieskich limuzynach z niebieskim podświetleniem dachu). Trudno się wszak dziwić - czegoś takiego jak ta Corvette nie widzi się codziennie, a właściwie nie widzi się w ogóle... poza długimi bulwarami amerykańskich przedmieść.
Tekst i zdjęcia: Tymon Grabowski