Wystarczyło nacisnąć... podłogę!

Jego stan techniczny był opłakany. Gazu mogłem dodawać lewą lub prawą nogą. W tym celu wystarczyło nacisnąć... podłogę!

Takie były początki długiej drogi, którą przebyli Rafał i jego Garbus. Cztery długie lata pracy w garażu, czterdzieści osiem miesięcy wolno upływającego czasu, setki godzin spędzonych na szrotach i u znajomych "garbusiarzy" w poszukiwaniu odpowiednich części. Dla wielu z Was renowacja prezentowanego "Garba" mierzona w jednostkach czasu to nic innego, jak suche dane.

Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem wielkiego poświęcenia jest pasja Rafała do Garbusów. Wielka miłość do "auta dla ludu" rozpoczęła się osiem lat temu, kiedy to w jednym z wilanowskich garaży zaparkowała "panorama" rocznik 1975. Garbus z wypukłą szybą to kamień milowy w życiu Rafała. Wkrótce po nim pod domem pojawiła się zielona Westfalia z silnikiem 2.0 typ 4. W sferze marzeń pozostawał wciąż Garbus z przełomu lat 50.-60. W języku "garbusiarzy" taki samochód nosi zaszczytny tytuł "dziadka". Ten specyficzny typ Garbusa wyróżniają między innymi leżące przednie reflektory, wąskie kierunkowskazy na błotnikach oraz szersze słupki. W środku obowiązkowo musi być metalowa deska rozdzielcza.

"Dziadek" Rafała został wyprodukowany w 1961 roku. Zanim trafił do Polski, przebył jednak bardzo długą drogę. Znawcy bowiem już na podstawie kilku elementów nadwozia doszukają się w nim amerykańskiego rodowodu. Dobitnie świadczą o tym białe przednie kierunkowskazy, czerwone tylne światła, zderzaki oraz prędkościomierz wyskalowany w milach. Prawdopodobnie jednak bardzo niewiele osób zdołałoby odszyfrować, jaka to wersja, gdyby nie ostatnie cztery lata pracy Rafała i jego ojca. Założenie było proste - miał być lepszy niż z Wolfsburga. Naszym zdaniem, plan został wykonany w stu procentach. Popatrzcie sami.

Samochód jest w Polsce od 1961 roku. Przez te wszystkie lata pojazd miał trzech właścicieli. Jednak drugie życie Garbusa rozpoczęło się dopiero w 2002 roku. We wrześniu za jego kółkiem zasiadł świeżo upieczony właściciel - Rafał. Fatalny stan techniczny i ogólny auta nie pozwoliły mu jednak długo cieszyć się nowym nabytkiem.

Reklama

"Garbaty" już po miesiącu skapitulował. Zapadła więc decyzja o totalnej renowacji. Pierwsza faza to demontaż i rozbiórka samochodu na elementy pierwsze. Weryfikacja części obnażyła agonalny stan samochodu. Na pierwszym miejscu od samego początku postawiono jakość. Nie było więc mowy o żadnych działaniach maskujących. Wymienione zostały całe panele blachy oraz podłoga. Kolejny etap, czyli piaskowanie oraz spawanie wszystkich elementów, zabrał dobre pół roku. Przyszedł również czas na ocynkowanie całości. Proces ten powinien zapewnić Garbusowi trwałość blachy na kolejne 50 lat. Wspaniały kolor to już połowa sukcesu. W tym przypadku barwa powłoki lakierniczej jak najbardziej wpisuje się w epokę wczesnej młodości Garbusa. Kolor lakieru wybrano z palety barw oferowanej przez Volkswagena na początku lat sześćdziesiątych. Po wizycie u lakiernika karoseria została dodatkowo zmatowiona i bardzo dokładnie wypolerowana. W ten sposób udało się uniknąć efektu "skórki pomarańczowej". Oczywiście wszystkie chromowane elementy samochodu wymagały gruntownej renowacji. Kiedy już swoje miejsce zajęły piękne polerowane zderzaki, uroda Garbusa zalśniła prawdziwie nowym blaskiem.

Dopiero jednak z czasem dodawane elementy ostatecznie określiły styl. Nie mogło więc zabraknąć na dachu bagażnika z drewnianymi poprzeczkami i obowiązkowym wiklinowym koszykiem. Z tyłu pojawiły się narty zapięte w bagażniku z minionej epoki. Perfekcyjny wygląd zewnętrzny to jednak nie wszystko. Nie zapomniano o tym, co na pierwszy rzut oka niewidoczne. Pod piękną powłoką kryją się bowiem praktycznie w całości zbudowane od nowa układy: hamulcowy, kierowniczy i elektryczny. Nawet najmniejsza śrubka, uszczelka i łożysko zostały zastąpione nowymi. Dość powiedzieć, że sposób, w jaki ułożono instalację elektryczną Garbusa, przywodzi bardziej na myśl promy kosmiczne niż pospolite auto dla ludu. Nieco pyszałkowate zdanie "lepszy niż z Wolfsburga" nabrało sensu!

Otwieram pokrywę silnika, a z tyłu dobiegają skromne słowa "silnik jest prawie seryjny". Jak jednak uczy pewna reklama, "prawie" czyni wielką różnicę. Wyczyszczony silnik ma wymienione świece, przewody oraz uszczelki. Dodatkowe chromowane elementy, panele tylny i boczny, a także błyszczące koło pasowe robią, mówiąc powściągliwie, bardzo dobre wrażenie. Nie ma tu ani grama przesady. Są za to czystość i porządek.

Takie opakowanie zachęca do spotkania z wnętrzem. Z pewnym wahaniem nieproszony chwytam za klamkę. Szybko i z rosnącą przyjemnością ogarniam je spojrzeniem. Lekkie, stanowcze trzaśnięcie drzwiami. Tak! To jest to. Nowiutka dwukolorowa tapicerka. Piękna kierownica i skalowane w milach zegary. Metalowa deska rozdzielcza w kolorze nadwozia, światła mijania w pedale pod lewą stopą. Chromowana dźwignia biegów i hamulca ręcznego idealnie wpisują się w klimat. Jest jeszcze bambusowa półeczka na drobiazgi. Dwa "ząbki" kluczyka w stacyjce i ruszamy. Charakterystyczna przyłbica z zieloną szybką i boczne przeciwsłoneczne daszki rzucają kolorowe cienie we wnętrzu. Gra kolorów jest w przypadku tego auta wirtuozerią! Z tyłu kremowa żaluzja dopełnia klimatu sprzed ponad pół wieku.

Słoneczna pogoda sprzyja naszej podróży. Na krótką chwilę "dziadek" przyjmuje mnie na swój pokład. Kilkanaście magicznych kilometrów pozwala mi lepiej zrozumieć pasję Rafała. Prace nad Garbusem wciąż trwają. W garażu czekają bowiem nowe chlapacze, nakładki na błotniki i halogeny. Jednak już teraz warto zaznaczyć dobitnie: wspaniała robota, panowie z Arbuzowej!

Więcej w VW TRENDS. Mikołaj Urbański. Fot. autor

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Auta | stan techniczny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy