Wolisz samochody włoskie czy niemieckie?

Czy ktoś z was zastanawiał się kiedyś, skąd tak naprawdę wywodzi się mit o wyższości niemieckiej motoryzacji nad każdą inną? Skąd w naszym kraju opinia, że nie kupuje się auta na "F"? Czy jest w tym micie naprawdę aż tyle przesłanek, aby decydując się na zakup samochodu kierować się właśnie takimi kryteriami? (*)

Wydaje się że, źródeł tego naszego zacofania (tak to należy nazwać) motoryzacyjnego trzeba by szukać w nie tak dalekiej przeszłości. Gdzieś na pograniczu lat 80'tych, kiedy to jako kierowcy, Polacy jeździli fiatami 125, 126, syrenkami, moskwiczami, zastawami, skodami i Bóg jeden wie czym jeszcze.

Czy były to auta naprawdę aż tak strasznie wadliwe? Czy może jednak fakt, że spora cześć tych pojazdów była składana przez pracowników, z których alkohol schodził wolniej niż paliwo z owych pojazdów. I choć nasi inżynierowie byli jednymi z najlepszych w Europie... jakość wykonania przez szeregowych pracowników powodowała, że samochody psuły się jeszcze na parkingu Polmozbytu.

Do tego należy jeszcze uwzględnić jakość warsztatów w tamtym okresie, Henio z garażu za rogiem panewki podklejał złotkiem z czekolady, Kazik w wyjącą skrzynie sypał trociny, kapitałkę silnika robiło się na kocu przed garażem a naprawy po stłuczkach... młotek, cement, gazety, słowem wszystko co się znalazło pod ręką.

I jak takie pojazdy miały tak na prawdę funkcjonować? I teraz w owych latach 80'tych pan Schutz, pan Herman i jakkolwiek inny "man", który mieszkając na Dolnym Śląsku legitymował się "sztatem", jechał na saksy do RFN i przywoził pięknego golfa I-II czy też pierwsze audi 80 lub passsaty, auta które w przeciwieństwie do naszych z fabryki wyjeżdżało sprawne, przeglądów nie przechodziło za flaszkę a i serwisowane było w serwisie, nie u Kazika w stodole.

Tak więc kiedy nasi turyści zarobkowi sprowadzili piękne golfy, audiki, passaty do Polski, nastąpiło zderzenie z rzeczywistością... bo jak nasze klepane, naprawiane chałupniczo pojazdy wypadały w konfrontacji z takim cudem techniki?

Ot VW to jest to... one się nie psują... a fiaty...łady..syrenki? Dumny pan Schultz jadąc swoim golfem przez osiedle śmiał się w twarz tym biedakom stojącym przy otwartej masce, po łokcie w smarze.

W ten sposób zaczyna się rodzić opinia o niezawodności i wyższości niemieckiej technologii nad innymi. Ale ten pan z "sztatem" w dłoni, nie zadał sobie trudu by pojechać troszkę dalej niż na ogórki do zachodniego sąsiada. Zobaczyć, że poza RFN są też inne kraje, które produkują całkiem dobre i piękne samochody.

Nam niestety wystarczyło to, że mieliśmy owe piękne i niezawodne auta z Zachodu, dosłownie zachłysnęliśmy się tym cudem techniki. A np marka Lancia? W Polsce była kojarzona z prestiżem i horrendalnie wysoką ceną, Fiat przez romans z 126p ma opinię dziadostwa i pojazdu dla biedoty.

A czy tak jest naprawdę? Czy opinie kreowane na wzorcach podanych chwilę temu i przekazywanych z ojca na syna...z golfa 1 na 2 i 3 naprawdę są tak miarodajne? Czy dziś owa niemiecka precyzja i niezawodność dalej jest tak w cenie, że nie warto przy poszukiwaniu samochodu pomyśleć o czymś więcej?

Tak więc czy jako społeczeństwo nie tkwimy w przysłowiowym motoryzacyjnym "zadupiu"? Dziś golf to auto dla buraka spod dyskoteki, Fiat to złom dla biedoty, a Japończyki... a Japończyki gniją i już... O BMW aż strach wspominać:)

Pozdrawiam i życzę otwartości umysłu, motoryzacja to wspaniała dziedzina życia. Mamy naprawdę wybór wśród pięknych i dobrych samochodów. Nie dajmy się zwariować i nie kierujmy stereotypami.

Z poważaniem Zbigniew.

(*) - list do redakcji.

INTERIA.PL
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy