Ukraińcy walczą na wojnie, a Ukrainki produkują części do samochodów
Rosyjska napaść na Ukrainę i wywołanie wojny spowodowały wstrzymanie produkcji w tamtejszych zakładach. Szczególnie mocno dotknięty tym faktem był przemysł motoryzacyjny - w Ukrainie zlokalizowany był szereg zakładów produkujących wiązki przewodów elektrycznych dla zachodnich producentów samochodów.
Dostawy zostały przerwane z dnia na dzień, przez co zerwano łańcuchy dostaw i szereg zakładów w Europie musiał wstrzymać produkcję. Jednak dziś, niemal trzy miesiące od rozpoczęcia rosyjskiej agresji, mimo że wojna się toczy, zakłady wznowiły produkcję i dostawy wiązek kabli.
O tym jak wygląda działanie w warunkach wojennych zlokalizowanych w Ukrainie zakładów niemieckiej firmy Leoni, donosi serwis Automotive News.
Leoni ma dwa zakłady, położone w zachodniej częściej Ukrainy, w Stryju i Kołomyi. W sumie zatrudniają one 7 tysięcy osób, 2/3 zatrudnionych stanowią kobiety. Po rosyjskiej inwazji, do której doszło 24 lutego, natychmiast wstrzymano produkcję, a pracownice zostały odesłane do domów. Jednocześnie kobietom zaoferowano możliwość przeniesienia się wraz dziećmi do Rumunii, gdzie Leoni również posiada zakład produkujący wiązki przewodów.
Większość osób zdecydowała się jednak na pozostanie w Ukrainie. Gdy sytuacja wojenna się "unormowała", gdy okazało się, że Rosjanie wcale w kilka dni nie zdobędą Kijowa i nie podbiją kraju, podjęto próbę przywrócenia produkcji. Wiązało się to z koniecznością rozwiązania szeregu problemów.
Przede wszystkim, wobec terrorystycznych rosyjskich ataków rakietowych i lotniczych skierowanych na miasta i cele cywilne, należało przygotować schrony, do których po ogłoszeniu alarmu załoga mogła się ewakuować. W tym celu wykorzystano schrony wybudowane w czasach zimnej wojny przez ZSRR i porzucone. Ich przywrócenie do użytku wymagało m.in. wypompowania wody.
Kolejny problem dotyczył logistyki. Komponenty do produkcji wiązek przewodów dostarczano z Zachodu ciężarówkami, tymczasem po wybuchu wojny Ukraińcom zakazano wyjeżdżania z kraju. W tej sytuacji za kierownicami 40-tonowych ciężarówek zasiąść musiały kobiety, których nie obejmowały ograniczenia w przekraczaniu granicy.
Już w pierwszej połowie marca zakłady Leoni wznowiły produkcję na jedną zmianę. Wprowadzono jednak sporo nowych zasad. Przykładowo rzeczy osobiste pracownicy trzymają w swoim miejscu pracy, a nie w szatni, co w razie ogłoszenia alarmu bombowego pozwala na szybszą ewakuację.
Po włączeniu syren alarmowanych każdy z pracowników może dotrzeć do schronu w ciągu maksymalnie 15 minut. Gdy alarm zostaje odwołany, praca zostaje wznowiona.
Następnie uruchomiono pracę na drugą zmianę, przesuwając ją tak, by pracownicy mogli wrócić do domów przed godziną policyjną. W efekcie produkcja już niemal wróciła do poziomów przedwojennych.
Leoni zapewnia, że powrót do pracy był dobrowolny, a osoby, które boją się przychodzić do zakładów, nie zostały zwolnione i otrzymują wynagrodzenie. Firma poinformowała również, że z pracy odeszło mniej niż 10 proc. osób zatrudnionych przed wojną. W tej liczbie jest około 200 mężczyzn, którzy zostali powołani lub sami zgłosili się do służby wojskowej i walczą z Rosjanami. Ponadto około 400 pracownic zdecydowało się na opuszczenie Ukrainy.
Udało się również rozwiązać problemy logistyczne. Firmy świadczące usługi transportowe zatrudniły w roli kierowców mężczyzn w wieku ponad 60 lat, których nie obejmują zakazy opuszczania Ukrainy.
Oczywiście przyszłość pozostaje niepewna. Dlatego Leoni rozwija moce produkcyjne zakładów położonych poza Ukrainą: w Rumunii i Serbii oraz Afryce Północnej. Wszystko na wypadek, gdyby produkcja w ukraińskich fabrykach nie mogła być kontynuowana.
***