Po auto do... Estonii

Powszechnie wiadomo, że sprzedaż nowych samochodów w Polsce sięgnęła dna.

Z drugiej strony wcale nie jest wykluczone, że owo dno zostanie przebite... Dilerzy i importerzy winą za ten fakt obarczają zniesienie ograniczeń w imporcie samochodów używanych. Mniej chętnie natomiast mówi się, że chociaż złotówka w ciągu ostatnich miesięcy bardzo się umocniła, to nowe samochody w Polsce zamiast tanieć... drożeją!

Najdroższe nowe samochody w całej UE były w Niemczech

W maju ubiegłego roku samochody w Polsce należały do najtańszych w całej Europie. Ceny netto nowych aut były średnio o 9 proc. niższe niż w Finlandii, najtańszym kraju strefy euro. Najdroższe nowe samochody w całej UE były w Niemczech. Co ciekawe jednak, samochody luksusowe w Polsce były droższe niż w Eurolandzie!

Reklama

Jednak już wówczas samochody w Polsce drożały. W maju 2004 roku ceny netto wzrosły o 8,7 proc. w porównaniu z majem 2003 r., na Łotwie wzrosły o 8,9 proc., w Estonii spadły o 5,8 proc., na Litwie o 5,4 proc., w Czechach o 1,9 proc. W Unii Europejskiej w omawianym okresie ceny samochodów wzrosły średnio o 0,9 proc., a w strefie euro o 0,8 proc.

Harmonizacja cen

Dzisiaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Od maja w żadnym kraju Unii Europejskiej samochody nie podrożały tak bardzo jak w Polsce. Podczas gdy niemal we wszystkich krajach należących do Unii ceny nowych pojazdów albo spadały (np. w Estonii o... 13.2 proc.!), albo utrzymywały się na praktycznie niezmienionym poziomie (średni wzrost cen w strefie euro wyniósł 0,9 proc., a w całej Unii 0,5 proc.), to w naszym kraju ceny wzrosły aż o 7,4 proc.!

Importerzy bardzo chętnie szafują sformułowaniem mówiącym o "harmonizacji cen". Za tym pojęciem kryje się polityka producentów, którzy chcieli uniknąć sytuacji, w której Niemcy wybieraliby się po tańsze auta do Polski.

A że na owej harmonizacji ucierpią polscy nabywcy? Cóż, siła nabywcza polskiego rynku nie jest na tyle duża, by się nim przejmować...

Nie płacimy cła

Efekt jest więc jasny i przewidywalny. W lutym 2005 r. w Polsce sprzedano 19 tys. 836 nowych samochodów osobowych, czyli o 34,3 proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku i o 11 proc. mniej niż w styczniu tego roku. W całym zeszłym roku nabywców znalazło 318 tysięcy samochodów, o 45 tysięcy mniej niż rok wcześniej, co wówczas uznawano za fatalny wynik. Obecnie prognozy importerów są coraz bardziej czarne. Początek roku zweryfikował marzenia o lepszym wyniku niż ubiegłoroczny. Teraz coraz śmielej mówi się o liczbie 300, a nawet 270 tysięcy sprzedanych egzemplarzy.

Co w takim razie zrobić, aby cieszyć się z nowego samochodu, a jednocześnie nie przepłacać? Można wybrać się po auto za granicę, np. do... Estonii! Od naszego wejścia do Unii Europejskiej zakup taki traktowany jest bowiem na zasadach obrotu wewnętrznego, a więc nie płacimy cła.

Podatek VAT

W myśl przepisów o VAT za samochód nowy uznaje się pojazd, który nie przejechał więcej niż 6000 km lub od jego dopuszczenia do użytku (pierwszej rejestracji) minęło nie więcej niż 6 miesięcy. W takim wypadku zapłacimy jedynie akcyzę, która wyniesie 3,1 proc. w wypadku samochodów z silnikiem do 2 litrów i 13,6 proc. za samochód z silnikiem większym. Podstawą opodatkowania akcyzą jest wartość na fakturze zakupu. Ponadto zapłacić należy podatek VAT. Ustawa o VAT mówi bowiem, że miejscem zapłaty tego podatku jest kraj, gdzie pojazd będzie używany. Kupując samochód w Estonii, płacimy więc cenę netto, a VAT uiszczamy w Polsce.

Panda tańsza o tysiąc złotych...

Czy taka operacja się opłaca? Weźmy dla przykładu bardzo popularnego fiata pandę. W Estonii, w jednej z najtańszych wersji 1.1 active kosztuje on 115 000 koron brutto, czyli 97 500 netto (stawka podstawowa estońskiego VAT-u wynosi 18 proc.). W przeliczeniu na złotówki daje to około 24 400 zł. Do tego doliczamy 22 proc. podatku VAT (5400 zł) i 3.1 proc. akcyzy (760 zł). W sumie daje to kwotę 30 560 zł. Tymczasem taki sam samochód w polskim salonie kosztuje 31 700 zł. Różnica wynosi więc ponad 1000 zł na korzyść auta kupionego za granicą.

W wypadku nowego trzydrzwiowego focusa w najtańszej wersji ambiente z silnikiem 1.4 80 KM różnica jest jeszcze większa. Auto, które netto jest warte 151 000 koron, po doliczeniu opłat kosztuje 47 200 zł. Tymczasem za takie samo auto w Polsce trzeba zapłacić 49 900, a z przedłużoną do 4 lat lub 150 tysięcy km przebiegu gwarancją - 52 400 zł.

Nie inaczej wygląda sprawa w wypadku Skody. Najtańsza fabia junior z 54-konnym silnikiem kosztuje w Estonii 104 000 koron netto. Po doliczeniu opłat cena auta wyniesie 32 500 zł. Tymczasem w Polsce w cenniku widnieje kwota 37 790! Skoda chyba zdała sobie sprawę z dysproporcji, bowiem na wszystkie fabie prowadzono rabat w wysokości 3000 zł. 34 790 zł to jednak ciągle o ponad 2 tysiące złotych więcej...

...a volvo aż o 1/3

A jak się ma sprawa w wypadku samochodów droższych, mocniejszych i luksusowych? Dla przykładu weźmy Volvo S80 w najbogatszej wersji Executive z najmocniejszym silnikiem o pojemności 2.9 l i mocy 272 KM (T6). W Polsce za takie auto należy zapłacić 306 900 zł. W Estonii kosztuje ono 739 000 koron brutto (dla czystej ciekawości można to przeliczyć jako niespełna 185 000 złotych), czyli 626 000 netto. Na złotówki daje to 156 500 zł, do tego doliczamy akcyzę w wysokości 13.6 proc., czyli 21 300 zł oraz VAT, który wyniesie 34 400 zł. Po zsumowaniu otrzymamy kwotę 212 200 zł. Oznacza to, że za ten sam samochód zakupiony w Estonii zapłacimy o niemal 95 000 złotych, czyli prawie 1/3 ceny mniej!

Pewien wpływ ma na to większy o 4 proc. VAT, jednak porównanie cen netto (156 500 - 251 500) nie pozostawia wątpliwości, że u nas ceny samochodów są po prostu absolutnie nieadekwatne do wartości pojazdów oraz siły nabywczej.

Niewesołe wnioski

Jakie płyną wnioski z tej analizy? Niestety, niewesołe. Importerzy próbują ratować swoje własne interesy, ogłaszając doraźne przeceny, czy też zwiększając na swój koszt wyposażenie samochodów. To jednak są rozwiązania na krótką metę. Nowe samochody, szczególnie te droższe z mocnymi silnikami, mogą trochę potanieć w czerwcu, gdy krytykowana przez Unię Europejską akcyza zostanie zastąpiona podatkiem ekologicznym, który liczony będzie nie od wartości samochodu, ale pojemności silnika (1 ccm = 1 zł podatku dla najnowszych samochodów, w wypadku wspomnianego volvo zamiast 21300 zł akcyzy zapłacilibyśmy 2900 zł podatku). To nie poprawi jednak sytuacji dilerów, bowiem o tyle samo potanieją nowe samochody zakupione za granicą.

Rząd, który uważa kierowców za tzw. dojne krowy (cena litra paliwa w Wiedniu jest już niższa niż w Krakowie), również patrzy tylko na wpływy do budżetu, a nie na wiek czy stan pojazdów, które jeżdżą po polskich drogach...

Cóż więc pozostaje? Przed wyjazdem do najbliższego salonu przeanalizować (chociażby w Internecie) oferty dilerów w krajach ościennych. Unia Europejska otwiera nowe możliwości - dlaczego z nich nie skorzystać?

Porozmawiaj na Forum.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Auta | Volvo | nowe samochody | VAT | samochody | auto
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy