Ech, te serwisy... - cz. I
W ostatnich tygodniach kilkakrotnie pisaliśmy o psujących się samochodach, z którymi nie potrafią sobie poradzić autoryzowane stacje obsługi.
Dziś publikujemy kolejny list czytelnika. Jest on chyba najlepszym dowodem, że niefachowy serwis potrafi zepsuć dosłownie każdy samochód... Ze względu na obszerność materiału będziemy go publikować w odcinkach. Następnej części spodziewajcie się jutro...
"Chciałbym podzielić się opinią na temat użytkowania, a raczej serwisowania samochodów w Polsce w autoryzowanych stacjach obsługi. W ostatnich latach byłem posiadaczem czterech samochodów: Forda Mondeo 1.8l, Opla Vectry 2.0l, Renault Laguny 1.9dCI, a obecnie jeżdżę Toyotą Avensis D4D.
Serwis wszystkich tych marek moim zdaniem nie istnieje. Każdej firmie zależy tylko na sprzedaniu samochodu. Sama sprzedaż, obsługa klienta jest na zadowalającym poziomie, chociaż np. Toyota uważa się za tak świetną markę, że sprzedawcy nie kwapią się z szybkim podejściem do klienta, a na pytanie o upust są oburzeni, bo przecież to oni robią łaskę, że chcą sprzedać samochód marki Toyota...
Część I - Ford
Zacznę jednak od Forda. To był jeden wielki koszmar. Samochód był bardzo awaryjny już po przejechaniu 8000km. Zaczęło się od uszkodzenia półośki (przegubu). Jeżdżę dosyć dużo (około 70 -100 000 km rocznie), więc pierwsze 8 000 km zrobiłem w przeciągu miesiąca. Pan w serwisie powiedział, że półośka uległa uszkodzeniu bo... jeżdżę za dużo!. Pozostawiam to bez komentarza...
Po "negocjacjach" wymieniono część w ramach gwarancji. Jednak po dwóch tygodniach ta półoś uległa ponownej awarii. Okazało się, że część nie była wymieniona,tylko podreperowana (sprawdziłem to u mojego prywatnego mechanika).
Interweniowałem u kierownika, który wytłumaczył mi, że zostało to zrobione dla mojego dobra, ponieważ na część musiałbym czekać tydzień, a tak mogłem jeździć od zaraz. Niestety, dealer nie wiedział co to jest samochód zastępczy.
Po tych małych przygodach zmieniłem serwis na inny w innym mieście. Początkowo było nawet nieźle: niższe rachunki i milsza obsługa, ale do czasu. Pewnego dnia podczas jazdy zaczął wydobywać się dym spod maski. Byłem w pobliżu salonu, więc podjechałem. Stanęło dwóch mechaników przy otwartej masce, z rękami w kieszeni popatrzyli nic nie dotykając i powiedzieli: po co takie ... jak Ford kupiłem, na pewno silnik padł (przebieg 65 000km), bo Ford bardzo złe silniki robi...
Po dwóch dniach okazało się, że zepsuła się klimatyzacja (tydzień po upływie terminu gwarancji) - koszt naprawy wg serwisu - 6200zł. Sam pan kierownik był bardzo uradowany, że gwarancja już minęła, jak stwierdził "Widzi Pan, firma by poniosła straty wymieniając klimatyzację w ramach gwarancji." Ostatecznie klimatyzację naprawiłem we własnym zakresie kosztem 700zł.
Jednak miarka się przelała, kiedy pojechałem do serwisu z powodu wydobywających się stuków z zawieszenia przedniego. Poprosiłem o sprawdzenie, czy to jest poważna usterka. Wybierałem się w trasę na drugi dzień, więc chciałem być pewny, że dojadę bez przygód. Zależało mi na czasie i prosiłem o szybką diagnozę.
Czekałem 45 minut, podczas których samochód stał cały czas na placu. Poszedłem więc do pracownika prosząc ponownie o szybsze zdiagnozowanie usterki, na co padła odpowiedź, że w tej chwili wszyscy mechanicy i podnośniki są strasznie zajęci. Pech chciał , ze w poczekalni dla klientów była wielka szyba, przez którą można było obserwować pracę mechaników, którzy (4 osoby) stali na środku hali i przy dwóch wolnych podnośnikach urządzali sobie pogawędki. Zaprowadziłem do szyby Pana kierownika, i dopiero wtedy mój samochód wjechał na podnośnik. Jeden z mechaników uderzył młotkiem w zawieszenie, po czym stwierdził, że do wymiany jest wahacz i amortyzator, a kosztować to będzie 1800 zł.
Szybko uciekłem z tego "serwisu". Mój mechanik wymienił tylko końcówkę drążka kierowniczego za 150 zł i wszystko było dobrze.
Dodam jeszcze, że próba oszukania nie zdarzyła się po raz pierwszy. Na przeglądzie po 30 000 km wymieniono filtr przeciwpyłkowy (150zł). Zdziwiłem się więc bardzo, gdy przy przeglądzie po 45 000 km na fakturze widniała pozycja :filtr przeciwpyłkowy. Grzecznie spytałem, co ile się wymienia ów filtr, na co uzyskałem odpowiedź, że co 30 000 km. Więc pytam, dlaczego u mnie został wymieniony. Zawołano mechanika, który stwierdził, że filtra w ogóle nie było, dlatego został założony. Przez 15 000 km nie podnosiłem maski, może uzupełniałem płyn do spryskiwacza, ale na pewno nie wyrzuciłem sobie filtra! Ostatni zaglądał pod maskę ten sam serwis. No comment.
To był moja ostatnia przygoda z serwisowaniem Forda w Autoryzowanej Stacji Obsługi. Na zakończenie napisałem list do centrali w Warszawie, że ów serwis powinien w najlepszym wypadku nosić nazwę zakładu naprawczego."
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Jutro kolejna część listu naszego czytelnika. Na tapetę weźmiemy serwisy firmy Opel...