Afera o japońskie samochody z wyspami w tle

Japońskie firmy przenoszą produkcję samochodów z Chin do Tajlandii i na Filipiny, to wynik konfliktu politycznego między Japonią a Chinami o wyspy Diaoyu (japońskie Senkaku).

Japońskie firmy przenoszą produkcję samochodów z Chin do Tajlandii i na Filipiny, to wynik konfliktu politycznego między Japonią a Chinami o wyspy Diaoyu (japońskie Senkaku).

Sprzedaż japońskich samochodów w Chinach spadła od września o ponad 36 proc., tym samym udział japońskich aut w chińskim rynku spadł z 30 do 22 proc. Sześciu głównych producentów japońskich odnotowało straty. Wyjątek stanowił koncern Nissan, który zachował swoją pozycję rynkową, bo prawie 37 proc. akcji Nissana ma francuski koncern Renault.

Według specjalisty rynku motoryzacyjnego Hou Yenkun'a z banku UBS japońskie przedsiębiorstwa od kilku lat przygotowywały się do wycofania z Chin.

Proces ten uległ przyspieszeniu w wyniku napięcia politycznego między Japonią a Chinami, do którego doszło we wrześniu br. Zdaniem Hou przenosiny do innych krajów Południowo-Wschodniej Azji nie stanowią dla japońskich firm większego problemu. W gorszej sytuacji są Chińczycy, którzy byli ich partnerami biznesowymi - pozostają z fabrykami gotowymi do produkcji, ale bez technologii i marek, bo te zabierają firmy japońskie.

Reklama

Prezes Toyoty Akio Toyoda, oświadczył 14 listopada br., że w nowe inwestycje koncernu w Tajlandii pozwolą osiągnąć docelową produkcję ponad 1 mln samochodów rocznie.

Rzecznik prasowy koncernu Toyota, w wypowiedzi dla prasy 13 listopada, stwierdził, że produkcja w Chinach zostanie utrzymana, ale będzie skierowana wyłącznie na rynek wewnętrzny. Wszystkie pojazdy przeznaczone na eksport będą pochodzić z Tajlandii.

Obecne chińskie sankcje ekonomiczne wobec Japonii szkodzą w tym samym stopniu Tokio, jak i Pekinowi - stwierdził prof. Zhang Jifeng na sympozjum ws. perspektyw współpracy między Chinami a Japonią, które odbyło się 20 listopada na Amoy University.

"Obie gospodarki są od siebie w dużym stopniu uzależnione i nierozważny bojkot towarów japońskich może otworzyć drogę konkurentom z USA i innych krajów. Stracą na tym chińscy partnerzy firm japońskich. Chińczycy mają zazwyczaj 49 proc. udziałów w tych firmach, a więc sankcje w równym stopniu uderzają w rodzimy biznes. Do tego dochodzą jeszcze straty wynikające z niższych podatków i spadku dochodów pracowników" - dodał.

Z ankiety japońskiego Ministerstwo Przemysłu, którą przeprowadzono wśród 10 tys. japońskich przedsiębiorstw działających w Chinach wynika, że ponad 30 proc. z nich od września poniosło straty, ale jednocześnie ponad połowa zadeklarowała chęć pozostania na tamtym rynku. A 16 proc. było gotowe na ograniczenie działalności lub wycofanie się z Chin.

W pierwszych dziewięciu miesiącach br. Japonia zajmowała pierwsze miejsce wśród inwestorów zagranicznych w Chinach. Specjaliści szacują, że firmy japońskie dają zatrudnienie ponad 10 mln Chińczyków.

Największe antyjapońskie protesty miały miejsce 15, 16 i 18 września br. Na ulice ponad 100 chińskich miast wyszło wówczas kilkadziesiąt tysięcy osób. W niektórych miastach, takich jak Shenzhen, Xi'an i Qingdao, tłum niszczył japońskie samochody, restauracje, sklepy i fabryki. Dochodziło również do aktów przemocy przeciwko przypadkowym osobom.

Demonstracje zaczęły się po decyzji rządu Japonii o wykupieniu z rąk prywatnych właścicieli wysp, które według Pekinu podlegają suwerenności Chin. Te bezludne wyspy na Morzu Wschodniochińskim noszą japońską nazwę Senkaku i chińską Diaoyu. Są one od lat administrowane przez Tokio, a znajdują się w pobliżu bogatych łowisk i prawdopodobnie dużych złóż ropy i gazu.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy