Ameryka w pigułce

Amerykańskie podejście do motoryzacji znacznie różni się od europejskiego. I chyba głównie dlatego samochody zza Wielkiej Wody mają problemy z przebiciem się na rynkach Starego Kontynentu.

Europejczycy postrzegają auta z Ameryki jako wielkie pojazdy, którymi ciężko się parkuje i manewruje w zatłoczonych centrach miast, które napędzane są silnikami benzynowymi o olbrzymich pojemnościach (i o mocy zupełnie do tej pojemności nieadekwatnej) i których zawieszenie uniemożliwia szybkie pokonywanie zakrętów. Co więcej, materiały użyte we wnętrzu są na poziomie najtańszych aut segmentu A... No, ale te amerykańskie auta mają chociaż jedną zaletę. Jest nią niska cena.

Czy tak jest naprawdę? Czy rzeczywiście obiegowe opinie o samochodach amerykańskich znajdują potwierdzenie w rzeczywistości? Postanowiliśmy to sprawdzić, a za obiekt testów posłużył nam chrysler grand voyager.

Reklama

Model ten w zasadzie jest synonimem amerykańskiego vana. Co ciekawe, katastrofalne wyniki testów zderzeniowych aut poprzedniej generacji nie przestraszyły klientów i nawet na polskich drogach nietrudno o spotkanie tego samochodu. Nieco inaczej jest w przypadku samochodów najnowszych, które debiutowały na rynku w 2008 roku. Ta generacja w amerykańskich testach NHTSA otrzymała maksymalną ocenę pięciu gwiazdek. Auto jednak znacznie urosło i... w Europie cieszy się nieco mniejszą popularnością.

Dla rodziny

Powiedzmy wprost. Grand voyager to samochód skierowany do dużych rodzin. W większości samochodów rejestrowanych na siedem osób, skorzystanie z dodatkowych, składanych w bagażniku foteli, oznacza rezygnację z przestrzeni bagażowej. Jak więc pojechać na wakacje całą rodziną? Nie da się.

W tej sytuacji na horyzoncie pojawia się chrysler grand voyager.

Auto ma dokładnie 514 cm długości, czyli jest mniejsze jedynie od samochodów dostawczych i autobusów. Manewrowanie oczywiście nie jest proste (średnica zawracania to całe 12 metrów), jednak kierowcę wspomagają kamera (pierwszorzędny pomysł) oraz czujniki cofania. Poskąpiono ich z przodu, aczkolwiek przednia część auta nie jest tak wielka, jak można by oczekiwać i dość łatwo można wyczuć, gdzie się kończy.

Proste kształty nadwozia nie nadają może sylwetce grand voyagera lekkości (efekt łagodzą nieco potężne szyby), za to powodują, że na brak miejsce we wnętrzu nie sposób narzekać. Jak wspomnieliśmy, grand voyager jest rejestrowany na 7 osób, które podróżować mogą w konfiguracji 2+2+3. Osoby siedzące w dwóch pierwszych rzędach mają do swojej dyspozycji wygodne, indywidualne fotele, wszystkie z regulacją pochylenia oparcia i podłokietnikami. Tylko pasażerowie siedzący "w bagażniku" (w trzecim rzędzie) korzystają ze wspólnej, trzyosobowej kanapy. Mówiąc szczerze, w trzy osoby może tam być nieco ciasno (na szerokość) natomiast dwie będą podróżować w komfortowych warunkach.

To pierwsza i podstawowa różnica w stosunku do innych, teoretycznie siedmiomiejscowych samochodów, w których dodatkowe miejsca stanowi awaryjna ławeczka, na której da się przejechać nie dalej niż na drugi koniec miasta, a i to pod warunkiem, że nie ma korków...

Druga różnica, to bagażnik. W konfiguracji siedmioosobowej za kanapą wygospodarowano bagażnik o pojemności 915 litrów (licząc do dachu). Złożenie kanapy (które odbywa się elektrycznie) owocuje pojemnością 2370 litrów, przy czym podłoga bagażnika jest idealnie płaska.

Idąc dalej i składając fotele drugiego rzędu dostajemy ponad 4 tys. litrów pojemności, a w aucie zmieszczą się np. przedmioty o długości 160 cm!

W amerykańskim samochodzie typu van nie może zabraknąć przeróżnych schowków. Właściwie siedząc w dowolnym miejscu znajdziemy miejsce na kubek, a także na inne drobiazgi. Imponuje przesuwany stolik, w którym kryje się pokaźnych rozmiarów schowek zlokalizowany między fotelami pierwszego rzędu.

Jeśli jesteśmy już przy funkcjonalności, to warto wspomnieć, że kanapa w trzecim rzędzie może się (oczywiście elektrycznie) "wywrócić" na plecy. W ten sposób siedzisko staje się oparciem, a oparcie - siedziskiem. Po co taka ekstrawagancja? Można sobie np. wygodnie usiąść w bagażniku i założyć buty narciarskie...

"Pełny wypas..."

"Nasz" testowy grand voyager to najlepiej wyposażona wersja Limited. Jej wyposażenie obejmuje m.in. elektrycznie sterowanie bocznymi drzwiami przesuwnymi oraz pokrywą bagażnika. Drzwi otwierać można zarówno zdalnie kluczykiem, jak również z pozycji kierowcy, może je otworzyć także każdy zainteresowany pasażer.

Jazdę w długie trasy świetnie umili system multimedialny, wyposażony m.in. w czytnik płyt DVD, twardy dysk oraz dwa zlokalizowane pod sufitem ekrany LCD. Kierowca jest w tym wypadku poszkodowany. Co prawda zamiast nawigacji na konsoli środkowej również może włączyć sobie film, ale wyłącznie na postoju. Włączenie biegu gasi obraz. Względy bezpieczeństwa ponad wszystko... By odgłosy walk z kosmitami nie przeszkadzały kierowcy,pasażerowie mają do swojej dyspozycji bezprzewodowe słuchawki.

On nie jeździ - on pływa!

A jak jeździ się grand voyagerem? Zawieszenie nastawiono wybitnie komfortowo, biorąc chyba pod uwagę zarówno amerykańską tradycję, jak i fakt, że rodzinnym, pięciometrowym samochodem nikt nie będzie podejmował prób dynamicznego pokonywania zakrętów. W połączeniu z fotelami o słabym trzymaniu bocznym oznacza to, że kierowca czuje dyskomfort przy najmniejszej nawet próbie szaleństwa. Auto za to świetnie wybiera wszystkie drogowe nierówności, niemal płynąc po drodze.

Najsłabszym elementem testowanego samochodu jest jednostka napędowa. W USA grand voyager sprzedawany jest wyłącznie z dużymi wolnoobrotowymi silnikami V6. "Jest oczywistością", że zużycie paliwa tych jednostek znajduje się na poziomie nieakceptowalnym w Europie. W polskiej ofercie jest co prawda 193-konna jednostka 3.8V6 (wyłącznie w najbogatszej wersji wyposażenia), ale silnik Diesla był koniecznością.

Po rozwodzie Chryslera z Daimlerem amerykański koncern stracił dostęp do silników Mercedesa, dlatego sięgnięto po jednostkę opracowaną przez włoską firmę VM. Jest to czterocylindrowy silnik o pojemności 2.8 l i mocy 163 KM. Niestety, nie grzeszy on kulturą. Zarówno podczas pracy na zimno, jak i na ciepło, na wolnych obrotach i podczas jazdy, do wnętrza przedostają się mało przyjemne odgłosy. Ponadto jednostka generuje wibracje dokuczliwe do tego stopnia, że na wolnych obrotach różne elementy wnętrza potrafią wpaść w rezonans. Jest o to o tyle łatwiej, że wnętrze, zgodnie z amerykańskimi zasadami, wykonane zostało z twardych plastików.

163 KM w tak dużym samochodzie nie rokuje najlepiej w kwestii osiągów. Jednak w normalnym ruchu dramatu nie ma. Według danych fabrycznych grand voyager przyspiesza do 100 km/h w 12,8 s oraz może osiągnąć prędkość 186 km/h. To wystarczy, by nie być na drodze zawalidrogą. Zużycie paliwa w mieście jest wysokie (nawet ponad 12 litrów), ale wpływ na to ma niemała masa. w trasie jest lepiej, można zejść nawet do poziomu 8 l/100 km.

Trochę dziegciu...

Kilka zarzutów można mieć do funkcjonalności. Lewarek automatycznej skrzyni biegów znajduje się dość daleko z przodu i nie jest wygodnie go obsługiwać (aczkolwiek czyni się to rzadko).

Hamulec awaryjny obsługuje się nogą, co nie jest typowe w Europie, ale do tego można się przyzwyczaić. Gorzej, że obsługę wycieraczek (przednich i tylnej) ulokowano w tej samej dźwigni, którą włącza się kierunkowskazy i spryskiwacze. Powód jest prozaiczny - z prawej strony kierownicy znajdziemy jedynie dźwignię obsługującą tempomat.

Z kolei światła mijania włącza się pokrętłem umieszczonym na desce rozdzielczej. Po wyłączeniu silnika i wyjęciu kluczyka świecą one dalej, a o konieczności ich wyłączenia przypomina sygnał dźwiękowy. Niestety sygnał ten, nie przypomina o konieczności ich ponownego włączenia...

Ponadto pokrętłem tym włącza się również halogeny i światło przeciwmgielne (ale nie kręcąc, ale przyciskając), a jest ono na tyle czułe, że zdarza halogeny zdarza się włączyć przypadkiem, podczas przekręcania.

Testowa przez nas wersja Limited z silnikiem 2.8 CRD kosztuje niespełna 200 tys. zł. W zamian dostajemy komfortowy, świetnie wyposażony samochód, którym bez problemu podróżować może sześcioosobowa rodzina z bagażami. W podróży przeszkadzać będzie głośny i klekoczący silnik, który zagłuszyć można słuchawkami i pokładowym systemem DVD. A twarde, plastikowe wnętrze? Cóż, nie ma samochodów idealnych...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy