Z notesu alteisty
To była miłość od pierwszego wejrzenia.
Do tego zupełnie nieoczekiwana. Planując zakup nowego samochodu przyglądałem się różnym modelom różnych marek, w ogóle nie myśląc o seacie. Wreszcie ktoś ze znajomych podpowiedział: a może altea? Altea? A jak ona wygląda?
Okazało się, że wygląda pięknie. Nic dziwnego, jej rasową sylwetkę projektował legendarny Walter da Silva, stylista pracujący dawniej dla Alfy Romeo, twórca powszechnie chwalonych za elegancję modeli 156 i 147. To dzięki niemu altea została uznana za najpiękniejszy samochód roku 2004.
Po zachwycie urodą przyszedł czas na ocenę wnętrza auta. Sprawiało dobre wrażenie. Efektowna tablica wskaźników (choć z twardymi plastikami), fotele, będące udanym kompromisem między wymogami ergonomii a komfortem, mnóstwo przestrzeni. Altea jest jednym z niewielu samochodów, gdzie kierowca o wzroście 190 cm po maksymalnym odsunięciu swojego fotela ma trudności z dosięgnięciem pedałów i kierownicy. A i w takim ekstremalnym przypadku siedzący za nim pasażer nie będzie narzekał na brak miejsca na nogi.
A propos pasażerów... Altea choć nominalnie przeznaczona dla pięciu osób jest praktycznie pojazdem czteroosobowym. Nieszczęśnikowi, któremu w dłuższej podróży przypadłoby jechać na wąskim siedzisku między dwoma tylnymi fotelami naprawdę nie ma czego zazdrościć.
Między innymi z tego powodu trudno alteę uznać za pełnokrwistego minivana, chociaż jako taki jest prezentowany w katalogach (nawiasem mówiąc sami Hiszpanie ukuli dla tego auta oddzielny termin: MSV, czyli Multi Sport Vehicle, w odróżnieniu od MPV - Multi Purpose Vehicle - używanego w odniesieniu do minivanów). Zbyt mały, choć ustawny jest 400-litrowy, dwupoziomowy bagażnik. Konkurenci mogą pochwalić się również większą liczbą schowków, stolikami w oparciach przednich siedzeń itp. Zamiast koła zapasowego otrzymujemy zestaw naprawczy (kompresor plus uszczelniający przebitą oponę środek w spreju).
Cóż, zakochani na takie drobiazgi nie zwracają uwagi. Zwłaszcza, gdy obiekt uczuć doskonale się prezentuje, zaciekawia wnętrzem, a przy tym imponuje bogatym wyposażeniem. A to w przypadku altei w wersji stylance obejmuje m. in. 6 poduszek, ABS, dwustrefową automatyczną klimatyzację, pełną elektrykę szyb i lusterek, radio CD sterowane przyciskami na obszytej skórą kierownicy, światła przeciwmgielne, komputer pokładowy, tempomat, alufelgi...
Klamka zapadła - zostałem alteistą, czyli członkiem ekskluzywnego klubu właścicieli altei. Ekskluzywnego, bo nielicznego, gdyż ten model seata na naszych drogach jest prawdziwą rzadkością.
Jak dziś, po roku i przejechaniu ponad 15 tysięcy kilometrów, oceniam wybór samochodu? Generalnie pozytywnie. Auto jest funkcjonalne, bardzo przyjemne w prowadzeniu (skuteczne wspomaganie układu kierowniczego), doskonale, dzięki konstrukcji zawieszenia, spisuje się na zakrętach. Nic nie można zarzucić skrzyni biegów. Pracuje precyzyjnie, biegi wchodzą gładko.
Obok zalet ujawniły się też jednak wady. Na przykład słaba widoczność. Do przodu jest nieźle - m.in. dzięki schowaniu wycieraczek przedniej szyby w słupkach - ale na boki i do tyłu już dużo gorzej. Bezsensownie nisko został umieszczony podłokietnik między przednimi fotelami. Do wnętrza przedostają się odgłosy toczenia opon. Najwięcej uwag można mieć jednak do silnika.
Stosowana w wielu pojazdach koncernu Volkswagen jednostka benzynowa o pojemności 1.6 litra i mocy 102 KM dla altei wydaje się po prostu za słaba. Do tego hałaśliwa (przy jeździe autostradowej silnik nawet na "piątce" trzeba utrzymywać na wysokich obrotach) i paliwożerna (w mieście bardzo trudno zejść ze spalaniem poniżej 10 l/100 km).
Na koniec kilka słów na temat niezawodności mojej altei. W pierwszych tygodniach eksploatacji ni stąd ni zowąd przestawały działać tylne kierunkowskazy. W trakcie którejś z kolejnych wizyt w autoryzowanym serwisie wykryto, że winę za to niebezpieczne i irytujące zjawisko ponosi błąd w oprogramowaniu komputera sterującego. Usterkę usunięto, ale wkrótce pojawiła się następna - zapalała się lampka sygnalizująca awarię silnika. Diagnostyka wykazywała, że dzieje się coś niedobrego z obiegiem powietrza wtórnego (cokolwiek to znaczy). Serwisanci rozkładali bezradnie ręce, wreszcie zasugerowali wymianę całego sterownika. "Zamówiliśmy już dla Pana nowy komputer, gdy tylko przyjdzie, zadzwonię" - obiecał szef macherów. Minęły trzy miesiące, nie zadzwonił do dzisiaj. Pal sześć, bo w konkurencyjnej ASO mechanik poprawił mocowanie jakiegoś przewodu i kłopoty z tajemniczą sygnalizacją minęły jak ręką odjął.
W dziale "Testy/Opinie użytkowników" możesz podzielić się wrażeniami z użytkowania swojego samochodu, lub przysłać do naszej redakcji jego opis. Nasz adres to: motoryzacja@firma.interia.pl