Wpadka Toyoty nie robi wrażenia
Źle czy dobrze, byle po nazwisku... Zaczynamy podejrzewać, że tę zasadę zaczęli szeroko stosować spece od PR, zajmujący się branżą samochodową.
Ile razy została w ostatnich tygodniach wymieniona w mediach nazwa "toyota"? Miliony. To prawda, że w niemiłym dla marki kontekście, ale czy na pewno jest on tak niekorzystny?
Rzeczywiście, niektórych właścicieli toyot konieczność złożenia krótkiej wizyty w serwisie, zaniepokoi czy zirytuje, ale tylko tych najbardziej przewrażliwionych lub nerwowych. Pozostali poczują dumę, ba, będą wręcz wzruszeni dbałością producenta o ich bezpieczeństwo. Troska wywołuje uczucie wdzięczności. Umacnia zaufanie do japońskiego koncernu, który mógł przecież udawać, że problemu nie ma, zrzucać całą winę na zewnętrznych dostawców felernych elementów, ale jednak zachował się fair i okazał się odpowiedzialnym partnerem.
Na użytkownikach kilkunastoletnich samochodów po przejściach, wpadka Toyoty w ogóle nie robi żadnego wrażenia. Gdyby oni mieli przejmować się każdym przypadkiem, gdy "nie można wykluczyć ewentualności możliwości wystąpienia usterki", nigdy nie przekręciliby kluczyka w stacyjce.
Dla starszego pokolenia Polaków, zahartowanego w PRL, podnoszenie ogólnoświatowego alarmu z powodu takich drobiazgów, jak zacinające się pedały gazu, jest całkowicie niezrozumiałe. W ich czasach każdy samochód miał jakieś wady. Uprzywilejowani, którym władza ludowa w swojej łaskawości przyznała talon na auto lub farciarze, do których uśmiechnęła się fortuna podczas losowania tzw. książeczek samochodowych, po odbiór fabrycznie nowych pojazdów obowiązkowo udawali się w towarzystwie doświadczonych fachowców, którym zadaniem była pomoc w wyborze jak najmniej uszkodzonego egzemplarza.
Znamy pewnego lekarza, który pojechał ze Śląska do FSO w Warszawie po nowiutkiego poloneza. W drodze powrotnej auto zepsuło się; w Częstochowie. Mechanicy, którzy się nim zajęli, nie mogli nadziwić się szczęściu właściciela: "Pan to jesteś w czepku urodzony! Większość nowych polonezów na tej trasie dojeżdża co najwyżej do Piotrkowa!"
Gdyby współczesne standardy stosować na przykład do "malucha", akcje serwisowe należałoby ogłaszać co tydzień. Z powodu urywających się nagminnie linek rozrusznika, odklejających się podsufitek, przeciekających uszczelek w drzwiach, odpadających korbek do otwierania szyb itp. A taka syrenka prawdopodobnie nigdy nie opuszczałaby warsztatu...
Źle czy dobrze, byle po nazwisku... Inni producenci w lot pojęli, o co chodzi w tej grze i też zaczęli ogłaszać wielkie akcje serwisowe. A co? mają być gorsi od Toyoty?