Wolałbym oglądać porażkę Vettela

W najbliższy weekend startuje 63. edycja mistrzostw świata Formuły 1. Poprzednie dwie wygrał Sebastian Vettel z Red Bulla. Choć Niemiec nie przyznaje tego wprost, zrobi wszystko, żeby dorzucić do kolekcji trzecią mistrzowską koronę.

Czy Formuła 1 i tym razem okaże się bezwzględna w egzekwowaniu swoich praw? Dla spektaklu i samego Vettela byłoby dobrze, gdyby w tym sezonie ktoś odebrał młodej gwieździe palmę pierwszeństwa
Czy Formuła 1 i tym razem okaże się bezwzględna w egzekwowaniu swoich praw? Dla spektaklu i samego Vettela byłoby dobrze, gdyby w tym sezonie ktoś odebrał młodej gwieździe palmę pierwszeństwaAFP

Nie mniej ważny niż wynik tej rywalizacji będzie jej styl. Jeśli powtórzy się ubiegłoroczna dominacja Vettela, może nas czekać nudny sezon. Kibice talentu Sebastiana poczują się zapewne dotknięci, ale wolałbym oglądać porażkę Vettela. Paradoksalnie mogłaby ona wyjść mu na dobre.

Nie mam nic przeciwko Vettelowi. To szybki kierowca, który dobrze wykorzystuje swoje pięć minut. Gdyby nie pełen błędów sezon 2009, Niemiec byłby dziś najmłodszym trzykrotnym mistrzem świata. Ale trzy lata temu nie wszystko poszło po myśli jego i zespołu z Milton Keynes, dlatego Sebastian musi się zadowolić "tylko" dwiema koronami. Wrodzona skromność nie pozwala mu stawiać siebie w roli faworyta tegorocznej rywalizacji, jednak wiadomo, że Red Bull i Vettel mocno się postarają, żeby raz jeszcze zostawić konkurencję w pobitym polu. Mnie marzy się inne rozstrzygnięcie. Powiedzenie o tym, że apetyt rośnie w miarę jedzenia znajduje zastosowanie także w przypadku (konkurencyjnego) świata Formuły 1. O tym, jak trudno jest znaleźć sobie miejsce po spadnięciu z piedestału seryjnych zwycięstw, przekonało się już wielu kierowców, czego w tym roku życzę właśnie Vettelowi.

Poprzednimi zawodnikami, którzy mieli okazję odczuć na własnej skórze efekty tytułowej zmiany warty i oddania miejsca w świetle jupiterów nowemu bohaterowi, byli Fernando Alonso i Lewis Hamilton. Rozpuszczony dwoma mistrzowskimi tytułami Hiszpan czuł się wręcz tak pewnie, że kiedy w 2007 roku pojawił się w McLarenie, otwarcie odradzał szefostwu zespołu zatrudnienie mającego dopiero zadebiutować w F1 Hamiltona. O swoje szanse na zgarnięcie trzeciego z rzędu tytułu był spokojny. Mając jednak na względzie dobro zespołu chciał, żeby partnerował mu ktoś, kto zagwarantuje regularne zdobycze punktowe, dzięki czemu na koniec sezonu z triumfu w klasyfikacji konstruktorów mogłaby się cieszyć cała ekipa.

Wtedy Alonso nie docenił Hamiltona, który przy znaczącym udziale zespołu przysporzył urzędującemu mistrzowi wielu bezsennych nocy. Dokonania kierowcy, który położył kres pięcioletniej dominacji Michaela Schumachera, zostały przyćmione przez wyczyny nowicjusza, pół roku wcześniej niezbyt radzącego sobie w spokojnych jazdach testowych. Duma Hiszpana poważnie ucierpiała, a pogodzenie się z faktem, że nową sensacją okrzyknięto zawodnika, czasami nie potrafiącego samemu dobrze ustawić samochodu, zajęło mu kilka ładnych lat. Ale dzięki tamtym bolesnym doświadczeniom oglądamy dziś na torze zupełnie innego Alonso. Asturyjczyk dojrzał, nie zachowuje się już jak primadonna i umie radzić sobie z faktem, że Ferrari nie zdołało zapewnić mu dotychczas samochodu na miarę jego wielkich umiejętności.

Prawidła Formuły 1 są niezmienne i podobny los spotkał Hamiltona. Jego pozycja została z kolei poważnie zachwiana przez od dawna spisywanego na straty Jensona Buttona oraz właśnie Vettela. Oszołomiony nagłymi sukcesami Anglik ciężko odchorował sukces rodaka, a później także triumfy młodszego kolegi z toru, w początkowej fazie bolesnego przebudzenia nie stroniąc od gorzkich słów pod adresem zespołu, nie umiejącego zapewnić mu sprzętu dającego choć cień szans na wyrównaną walkę z cudownym dzieckiem Red Bulla.

Czy Formuła 1 i tym razem okaże się bezwzględna w egzekwowaniu swoich praw? Dla spektaklu i samego Vettela byłoby dobrze, gdyby w tym sezonie ktoś odebrał młodej gwieździe palmę pierwszeństwa. Większość kibiców nie nudziłaby się, śledząc dominujące występy Sebastiana, a niemiecki kierowca mógłby udowodnić, ile jest wart, kiedy sprawy nie układają się po jego myśli. Kto wie, może dzięki konieczności stawienia czoła nienapotkanym dotychczas trudnościom Vettel zdobyłby sobie sympatię tych, którzy widzą w nim jedynie beneficjenta genialnej myśli inżynieryjnej projektanta aut Red Bulla Adriana Neweya?

Po tym, jak w 2011 roku Vettel zapewnił sobie drugi mistrzowski tytuł, jednym z niewielu, którzy nie piali z zachwytu nad wyczynem Niemca, był menedżer Roberta Kubicy Daniele Morelli. Włoch podkreślił wówczas, że w przypadku niepowodzenia przyzwyczajony do zwycięstw czempion może nie poradzić sobie szybko z nagłą utratą osiągniętego statusu. Podobne zdanie wyraził Ross Brawn. Legendarny szef Mercedesa, jeden z głównych architektów największych sukcesów Michaela Schumachera z czasów współpracy w Ferrari, powiedział, że umiejętności Vettela przetestuje dopiero słaby samochód. Zimowa forma zespołu Red Bulla raczej nie zapowiada takiego obrotu spraw, ale w Formule 1 zdarzały się większe niespodzianki. Vettel pewnie by się z takiej nie ucieszył. Nam pozwoliłaby ona rozwiać wątpliwości co do charakteru kierowcy i być może ostudzić zapędy tych, którzy na podstawie dwóch udanych sezonów starają się wcisnąć Niemca między takie pomnikowe postacie wyścigów, jak Juan-Manuel Fangio czy Ayrton Senna. Czego sobie i Państwu życzę...

Jacek Kasprzyk

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas