Williams brodzi w oparach absurdu
Szefostwo Williamsa zastanawia się, czy w przyszłym sezonie (a może jeszcze w bieżącym) posadzić w bolidzie F1 w miejsce Brunona Senny fińskiego kierowcę Valtteriego Bottasa. Jeśli rzeczywiście szefostwu teamu zależy na tym, żeby wyprowadzić ekipę na prostą, lepszym rozwiązaniem byłoby zwolnienie Senny już teraz.
Rywalizacja w Formule 1 to - głównie z racji zaangażowanych w nią środków finansowych - przedsięwzięcie poważne, ale nie oznacza, że nie sposób doszukać się tam niepoważnych decyzji. Niektóre z nich mają charakter wręcz komiczny.
Od początku sezonu przyglądam się z uwagą i zdziwieniem sytuacji zespołu Williams, a szczególnie wyczynom jego kierowców. Jeśli skonfrontować je z wypowiedziami kierownictwa ekipy, które co rusz stara się przekonać wszystkich o niewyczerpanych pokładach potencjału swoich podopiecznych, można chyba mówić o regularnym brodzeniu w oparach absurdu.
Pozycja sir Franka Williamsa w F1, ale i świecie wyścigów w ogóle, jest niepodważalna. Żywa legenda cyklu Grand Prix cieszy się szacunkiem każdego, kto choćby w niewielkim stopniu miał styczność ze sportem motorowym. Można by długo wymieniać sukcesy, po które brytyjska ekipa sięgnęła z Williamsem u steru, a jeszcze dłużej pisać o determinacji człowieka, którego z pasji do wyścigów nie ograbił nawet wypadek samochodowy, po którym został on na stałe przykuty do wózka inwalidzkiego.
Owszem, w Formule 1 działało i działa kilku zręczniejszych menedżerów i właścicieli niż Frank Williams, ale imponujące dokonania sugerują, że choć facet najlepsze lata ma już za sobą, zna się na tym, co robi.
Tym trudniej jest czytać kolejne komentarze Anglika, mające na celu utwierdzić mnie w przekonaniu, jaki to świetny interes zespół zrobił zatrudniając Brunona Sennę. Ten sam Senna, który od kilku lat tułał się między tym a innym zespołem, nie będąc w stanie nigdzie zagrzać dłużej miejsca (z Lotusa zwolniono go, bo zadowalał się przeciętnymi wynikami), podobno wreszcie dojrzał!
Broniąc ukutej przez siebie tezy, Williams posiłkuje się dobrym występem Brazylijczyka w GP Węgier, do którego Senna zakwalifikował się w czołowej dziesiątce, a na metę dotarł na 7. miejscu. Już samo sugerowanie tego, że kierowca wyścigowy dojrzał sportowo mając 28 lat, zasługuje na uśmiech politowania.
Nie chcę nawet porównywać kazusu Senny z przypadkami Fernando Alonso, Kimiego Räikkönena, Lewisa Hamiltona czy Sebastiana Vettela, którzy zachwycali w Formule 1 będąc znacznie młodszymi. Wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że większość z niewiele tylko starszych od Brunona kierowców myśli już powoli o zawieszeniu kasku i rękawic na kołku. Gołym okiem widać, że nawet jeśli teoria Williamsa o osiągnięciu przez Sennę sportowej dojrzałości potwierdziłaby się, Brazylijczyk podąża ścieżką wyjątkowo spóźnionej, słabiutko rokującej kariery.
Niestety, w momencie, w którym trzeba ratować mocno kulejący legendarny zespół, trzeźwą oceną sytuacji i mądrymi decyzjami personalnymi, na wysokości zadania najwyraźniej nie zamierza stanąć (mam nadzieję, że tylko z szacunku do Williamsa) udziałowiec i nowy dyrektor wykonawczy Toto Wolff.
Także Austriak twierdzi, że jest pod wrażeniem jazdy szybko zdobywającego doświadczenie Senny (przypominam, że chodzi o 28-latka). I on uważa go za inteligentnego i bystrego kierowcę, który dopiero w drugiej części sezonu ma pokazać, na co naprawdę go stać. Znamienne, że słowa te padły w rozmowie z jedną z brazylijskich gazet, choć na usprawiedliwienie Wolffa trzeba dodać, iż nie omieszkał on wspomnieć o istotnym czynniku ekonomicznym przemawiającym na korzyść Senny, jakim jest zasilanie kasy zespołu kwotą 10 milionów euro.
Trzeba wiedzieć, że Wolff to menedżer obecnego kierowcy rezerwowego Williamsa, Valtteriego Bottasa, który jest przymierzany do zastąpienia Senny od sezonu 2013 (już teraz zastępuje go w większości pierwszych piątkowych treningów). Kontynuując ocenę możliwości swoich kierowców, Wolff nie kryje, że gdyby mógł, najchętniej wystawiłby do przyszłorocznych zawodów trzy samochody. Oczywiście po to, żeby 22-letni fiński talent mógł rozwijać swoje umiejętności, a zespół nie musiał rezygnować z pieniędzy, które przynosi Senna.
To sympatyczna perspektywa, ale jeśli ku rozpaczy Franka Williamsa Wolff nie chce położyć zespołu z Grove do wyścigowego grobu, lepszym rozwiązaniem byłoby machnięcie ręką na 10 milionów euro i zwolnienie Senny już teraz. Dlaczego?
Senna i niewiele zdolniejszy od niego zespołowy kolega Pastor Maldonado już przed półmetkiem rywalizacji przegrali Williamsowi nieźle zapowiadający się sezon. Samochód, który wygrał jeden z pierwszych wyścigów (GP Hiszpanii) i dawał szanse częstych wizyt na podium, teraz pozwala jedynie na walkę o pozycje pod koniec punktowanej dziesiątki i raczej nie należy się spodziewać cudownego renesansu formy FW34.
Ani Senna ani Maldonado raczej nie zmienią tego stanu rzeczy swoimi umiejętnościami. Z obecnego duetu jeszcze przez jakiś czas chyba warto zatrzymać w składzie Maldonado, który jest od Senny trzy razy lepszy, choć tylko pod względem wysokości wkładu sponsorskiego. Różnicy na torze nie widać, bo żaden z nich nie gwarantuje regularności wyników, za to namiętnie prześcigają się w liczbie popełnionych błędów.
Trudno zrozumieć logikę, jaką kieruje się Williams wciąż trzymając w rezerwach Bottasa. Nie mam do Senny pretensji za pokochanie pasji swojego wuja Ayrtona i próby realizowania się na płaszczyźnie, na której sukcesu nie odniesie. Ma do tego prawo. Takie samo zresztą, jak zespół do przedłużenia mu wakacji do końca sezonu i postawienia na Fina, który już niedługo może stanowić o sile Williamsa. Póki co wydaje się, że Bottas ma ku temu wszelkie dane. Ryzyko jest żadne. Znacznie gorzej nie będzie.
Nie ma różnicy, czy samochód rozbije Senna czy Bottas. Ale ani Senna, ani jego 10 milionów nie zbawią ekipy, podczas gdy Bottas może zdobyć nieocenione na jego etapie rozwoju doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłym roku, jeśli w Williamsie naprawdę chcą w końcu wrócić do czołówki. Panowie, więcej odwagi. Skoro Senna już dojrzał, na pewno to zrozumie.
Jacek Kasprzyk