Tiry na tory, czyli para w gwizdek

Bardzo się ostatnio ożywiły organizacje, zabiegające o zmianę naszych motoryzacyjnych realiów. Radiowe spoty przypominają, że "prędkość zabija".

article cover
INTERIA.PL

Kilka razy dziennie słyszymy hasło, że "lepiej spalać kalorie niż benzynę", ilustrowane rozmową przez radio CB "mobilków", z których jeden pyta, czy "dróżka do kiosku wolna" i narzeka, że tkwi w korku pod blokiem, nie mogąc pojechać autem po bułki. Odgrzano również stary apel, zsyntetyzowany w skądinąd zgrabnym zawołaniu "tiry na tory".

Świat bez ciężarówek

Z punktu widzenia pieszych, użytkowników samochodów osobowych, właścicieli jednośladów, wizja świata bez wielkich ciężarówek jest rzeczywiście nęcąca. Mniejszy ruch na drogach, łatwiejsza i bezpieczniejsza jazda, żadnych kolein, czystsze powietrze...

Z drugiej strony każdy chyba uświadamia sobie, że sprawny transport towarów jest niezbędnym elementem nowoczesnej gospodarki. Jak pogodzić jedno z drugim? Można budować lepsze, szersze drogi, o wytrzymalszej nawierzchni. Można pilnować przewoźników, by nie przeciążali nadmiernie pojazdów (bo właśnie to, w połączeniu ze zbyt słabą konstrukcją dróg, jest główną przyczyną powstawania rowów na jezdniach). Można szkolić i dyscyplinować kierowców tzw. tirów, karząc surowo na przykład tych, którzy urządzają wyścigi cystern z cementowozami.

To są jednak działania żmudne, nudne i kosztowne. Znacznie wygodniej i przyjemniej zaangażować się w lansowanie nowatorskich, atrakcyjnych medialnie, aczkolwiek w naszych warunkach kompletnie nierealistycznych pomysłów. Takich właśnie, jak przewożenie wielotonowych ciężarówek koleją.

Tiry na tory

Kampanię społeczną "Tiry na tory" prowadzi Instytut Spraw Obywatelskich z Łodzi. Zgodnie z zasadami psychologii najpierw nakreśla dramatyzm obecnej sytuacji, a następnie podpowiada sposób rozwiązania problemu.

W części pierwszej, powołując się na bliżej nieokreślonych "naukowców z Uniwersytetu Cambridge" informuje, że "jeden 40-tonowy TIR w ciągu 3 sekund rozjeżdża drogę jak 163 840 samochodów osobowych, przejeżdżających przez ten sam punkt". Niestety, nie wiemy, jak to obliczono. I czy z powyższych danych wynika, że " jeden 40-tonowy TIR w ciągu 30 sekund rozjeżdża drogę jak 1 638 400 samochodów osobowych" i czy konwój 1000 takich ciężarówek, jest - jeżeli chodzi o zniszczenia jezdni - równoważny przejazdowi prawie 163 milionów samochodów osobowych? No i ile należałoby wpuścić na szosę osobówek, aby wyżłobić koleiny, w których kolebiemy się na naszych drogach krajowych...

Tak, poznanie przesłanek, na których oparli się "naukowcy z Uniwersytetu Cambridge" oraz toku ich rozumowania byłoby z pewnością wielce pouczające, ale dajmy temu spokój... Dodajmy tylko, że w ramach straszenia aktywiści z Instytutu Spraw Obywatelskich przytaczają również przykłady straszliwych wypadków spowodowanych przez tiry.

Bo Szwajcaria może

W części drugiej, konstruktywnej, ISO opisuje doświadczenia Szwajcarii, która wdrożyła system transportu kombinowanego. Tamtejsi przewoźnicy mają do wyboru: korzystać z ogólnodostępnych dróg, płacąc równowartość ok. 85 euro za każde przejechane 100 km albo wpakować ciężarówki na platformy kolejowe. Oczywiście najczęściej decydują się na to drugie rozwiązanie.

W tym miejscu pytamy nieśmiało: no i co z tego? Można wskazać jeszcze parę innych dziedzin, które w Szwajcarii funkcjonują o niebo lepiej niż w kraju między Odrą a Bugiem. Próby naśladowania Helwetów w ich zwyczajach i zachowaniach nie mają większego sensu, bo są z góry skazane na niepowodzenie. Dotyczy to m.in. operacji przeniesienia tirów na tory.

Mission impossible

Załóżmy, że metodą kija lub marchewki udałoby się przekonać do takiego rozwiązania tych, którzy żyją obecnie z obsługi transportu drogowego: właścicieli firm przewozowych, stacji paliw, kierowców ciężarówek itd. Wtedy jednak natknęlibyśmy się na ułomności polskiej infrastruktury kolejowej, która, chociaż zmotoryzowanym trudno w to uwierzyć, znajduje się w o wiele gorszym stanie niż drogowa.

Stworzenie sprawnie działającego systemu transportu kombinowanego wymagałoby zatem wielomiliardowych, długotrwałych inwestycji. Niezbędne byłyby również rewolucyjne zmiany w organizacji kolei i, co jeszcze trudniejsze, w mentalności jej pracowników. Jak zapewnić, by towar w przewożonej koleją ciężarówce docierał na miejsce przeznaczenia szybko i bezpiecznie, a nie utknął gdzieś na bocznicy lub nie został rozkradziony czekając pod semaforem? Znając realia PKP, byłoby to zadanie z gatunku "mission imposible".

Cel akcji "Tiry na tory" jest tyleż szlachetny co utopijny. I nie zmienia tego fakt, że pod petycją w tej sprawie do premiera Donalda Tuska podpisało się już około 25 tys. internautów w tym takie autorytety, jak Stanisław Soyka, Magdalena Popławska, Bartłomiej Topa i Hirek Wrona.

Jak zresztą przyznał w radiu jeden z organizatorów kampanii, głównym powodem, że została ona wdrożona właśnie teraz, było przyznanie stosownej dotacji ze źródeł zewnętrznych. Cóż, znalazły się pieniądze, to trzeba je jakoś wydać. Szkoda, że na parę, która pójdzie wyłącznie w gwizdek.

Zobacz klipy promujące kampanię "Tiry na tory"

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów oraz już niebawem... samochód na weekend z pełnym bakiem! Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas