Te fatalne, dziwne nosy
Nowy sezon Formuły 1 zbliża się dużymi krokami. Zespoły pokazały już swoje tegoroczne konstrukcje, a na torze Jerez w Hiszpanii rozpoczęły się pierwsze testy.
W tym roku kierowców, kibiców i zespoły czeka prawdziwa rewolucja. Po latach zamrożenia rozwoju jednostek V8 FIA podjęła decyzję o wycofaniu ich z rywalizacji.
Decyzja ta nie miała podłoża sportowego. Władze sportu chciały pokazać, że Formuła 1 jest ekologiczna i nie jest oderwana od trendów panujących w światowej motoryzacji. Stąd postanowiono wprowadzić w życie ideę downsizingu i zastąpić jednostki 2.4V8 silnikami 1.6V6 turbo. Dodatkowo wymuszono stosowanie układów odzyskiwania energii, chodzi o to, by bolid na podczas jednego wyścigu, którego długość wynosi około 300 km nie zużył więcej niż 100 kg paliwa.
Ta reglamentacja oraz fakt, że na cały sezon kierowca ma do swojej dyspozycji tylko pięć jednostek napędowych sprawia, że ciśnienie doładowania generowane przez turbosprężarkę producenci ograniczają do około 3,5 bara. Przy wyższym ciśnieniu drastycznie wzrosłoby zużycie paliwa, a trwałość jednostki napędowej - spadła.
Jednak to co najbardziej przyciąga uwagę kibiców na progu sezonu to nie nowe silniki, ale wygląd nowych bolidów. Jest on oczywiście regulowany przepisami, które są w tym zakresie niezwykle precyzyjne. W ostatnich latach projektanci doszli do wniosku, że dla aerodynamiki bolidu jest lepiej, gdy nos nie jest opuszczony do samej ziemi (tak budowano samochody kilkanaście lat temu). W efekcie nosy zaczęto montować coraz wyżej, a skrzydła znalazły się wyraźnie pod nimi. W końcu FIA uznało, że to niebezpieczna tendencja (chodzi o to, by podczas uderzenia w drugi bolid auto uderzające nie było wyrzucane w powietrze, ale "nurkowało" pod uderzony samochód, języczkiem u wagi okazał się wypadek Marka Webbera, do którego doszło w Walencji w 2010 roku) i zaczęło dążyć do jego obniżenia. Zmieniono przepisy przez co w zeszłym sezonie wiele bolidów miało garbate nosy - w pewnym miejscu przed kierowcą następowało gwałtowne obniżenie nadwozia i dalej montowano nos.
W tym roku FIA zrobiło kolejny krok w kierunku obniżania nosów i trzeba przyznać, że efekt pracy konstruktorów jest bardzo kontrowersyjny. Chociaż każdy zespół podszedł do zagadnienia inaczej, to chyba każdy stylista a i każdy kibic widząc tegoroczne bolidy, łapie się za głowę. Np. bolid Ferrari otrzymał płaski nos z otworem między nim i skrzydłem, w dodatku stromo i wąsko opadający od kokpitu, przez co kibice natychmiast przezwali go "mrówkojadem". McLaren zdecydował się na nos wąski i szpiczasty z dwoma otwarami bo bokach. Williams zastosował również ostro opadający nos z wąską, szpiczastą końcówką. Podobnie wygląda bolid Force India.
Wstydząc się swojego rozwiązania Red Bull, którego nos ostro zwęża się po bokach, ale nie schodzi z góry i z dołu, postanowił zamaskować go malowaniem - sam nos jest czarny, a ładny wygląd przodu nadawany jest przez odpowiednie malowanie żółtą barwą, która... symuluje istnienie nosa w innym miejscu niż jest on naprawdę. Niezwykle redykalne rozwiązanie zastosował również Lotus, który swój bolid wyposażył w... dwa bardzo wąskie nosy. A ponieważ przepisy mówią, że nos może być tylko jeden, są one nierównej długości (bolid jest asymetryczny!) przez co jedna końcówka jest nosem, a druga - nie...
Inżynierowie pracujący w Formule 1 mówią, że ładnie wyglądający bolid jednocześnie dobrze się prowadzi i ma dobre osiągi. Jeśli to prawda, w tym roku wśród faworytów znów wypada wymienić Red Bulla. Tylko czy sprytne malowanie może przesądzić o mistrzowskim tytule? Raczej decydować będą jednak inne względy...
Mirosław Domagała