Straż miejska łamie przepisy dotyczące fotoradarów
Kuriozalny przepis Ministerstwa Transportu stał się powodem zamieszania z oznakowaniem fotoradarów.
Okazuje się bowiem, że znany wszystkim kierowcom niebieski znak może ostrzegać przed radarem tylko wtedy, jeśli urządzenie rzeczywiście znajduje się w obudowie. Po zdjęciu fotoradaru z masztu, znak powinien zniknąć.
Jakie są konsekwencje tego prawnego bubla? Według rozporządzenia resortu transportu, zarówno instalacja, jak i zdjęcie fotoradaru z masztu wymaga jednocześnie zamontowania lub zdjęcia znaku ostrzegającego. Z kolei każda zmiana oznakowania to konieczność projektu nowej organizacji ruchu. Za każdym razem ta procedura trwa co najmniej kilka dni.
- Można uniknąć kłopotów - twierdzi radzi Andrzej Bogdanowicz z Ministerstwa Transportu. - Wystarczy kupić tyle fotoradarów, ile jest masztów - dodaje. - Ile masztów tyle urządzeń rejestrujących, tyle znaków uprzedzających o fotoradarze- podkreśla Bogdanowicz.
Ministerstwo Transportu nie widzi problemu, mimo że służby takie jak straż miejska oraz Inspekcja Transportu Drogowego, kompletnie zlekceważyły przepis, który obowiązuje od ponad pół roku.
W Lublinie jeden fotoradar w ciągu tygodnia zrobił prawie pół tysiąca zdjęć. Wszystkie maszty, również te nieużywane, są oznakowane. Straż miejska nie zamierza ściągać znaków ostrzegających przed fotoradarem, bo jak tłumaczą funkcjonariusze jest to niewykonalne.
- Każde zdjęcie, czy postawienie znaku, skutkuje koniecznością zmiany czasowej organizacji ruchu, czyli zgłoszeniem na przynajmniej siedem dni przed zmianą. Z punktu widzenia technicznego nie byłoby to wykonalne - wyjaśnia Robert Gogola ze Straży Miejskiej.
Wątpliwości nie ma jednak mecenas Stanisław Denkowski. - Oznakowane urządzenie powinno być czynne. Usunięcie urządzenia powinno skutkować usunięciem znaku - tłumaczy prawnik.
Za to strażnicy miejscy podkreślają, że maszty są aktywne, bo w każdej chwili można na nich zamontować fotoradary.