Śmierć na drogach? Winne są auta!

Każdego dnia słyszymy o kolejnych tragicznych wypadkach drogowych, Polska przedstawiana jest jako czarny punkt na europejskiej mapie.

Liczba wypadków nie jest wysoka, ale ofiar - tak
Liczba wypadków nie jest wysoka, ale ofiar - takInformacja prasowa (moto)

Z najnowszego raportu stowarzyszenia EuroRAP, badającego poziom ryzyka na drogach w poszczególnych państwach unii europejskiej wynika, że zaledwie 4% naszych dróg spełnia najwyższe europejskie standardy bezpieczeństwa. Aż 36% dróg w Polsce odznacza się najwyższym z możliwych ryzykiem wypadku i śmierci, kolejne 31% zaliczane jest do kategorii "średnio-wysokiego" ryzyka.

Biorąc powyższe pod uwagę można by sądzić, że za kierownicami samochodów w Polsce spotkać można niemal wyłącznie samobójców. Okazuje się jednak, że na tle innych europejskich krajów nasi kierowcy wypadają nadzwyczaj dobrze. Takie wnioski można przynajmniej wysnuć na podstawie najnowszego raport o wypadkach drogowych przygotowanego przez posła Janusza Piechocińskiego, wiceprzewodniczącego Sejmowej Komisji Infrastruktury.

Polscy kierowcy potrafią jeździć

Dobrą informacją jest fakt, że od trzech lat liczba wypadków w kraju systematycznie maleje. W 2007 roku było ich 49 536, rok później 49 054, w zeszłym roku doszło już tylko do 44 185 wypadków.

I okazuje się też, że na tle innych państw europejskich Polska wcale nie wypada źle. Dla porównania, w 2008 roku w Wielkiej Brytanii doszło do... 176 814 wypadków, we Włoszech - do 218 963, a w Niemczech - aż do 320,614.

Oznacza to, że polscy kierowcy, którzy na co dzień poruszają się po drogach o znacznie gorszej jakości spowodowali w 2008 roku aż sześciokrotnie mniej wypadków niż kierowcy niemieccy! Do niewiele mniejszej liczby wypadków niż w naszym kraju dochodzi np. w malutkiej Belgii (w 2008 roku zanotowano ich 42 115), co pozwala sądzić, że polscy kierowcy są jednymi z lepszych w Europie.

Niestety, na poziom bezpieczeństwa drogowego nie wpływa sama liczba wypadków, ale też ilość ofiar śmiertelnych. I na tym tle Polska wypada wręcz tragicznie. W 2008 roku na niemieckich drogach (na których doszło do sześciokrotnie większej liczby wypadków niż w Polsce) zginęło 4 477 osób. Tymczasem w naszym kraju śmierć poniosło aż 5 437 osób! Wskaźnik zabitych w wypadkach drogowych na 100 mieszkańców wynosi w Polsce aż 11,1 osoby, podczas gdy w niemal wszystkich krajach Europy Zachodniej jest mniejszy niż 6, a gorsza pod tym względem jest tylko Bułgaria (13,2).

Winne są samochody

Skąd bierze się tak ogromna różnica? Nie jest tajemnicą, że zarobki w Polsce znacząco odbiegają od zarobków we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. W prosty sposób przekłada się to również na samochody.

Co ciekawe, w większości państw Unii Europejskiej obywatele przeznaczają na zakup auta podobną kwotę - średnio jest to równowartość rocznych zarobków. Problem w tym, że w Niemczech wystarcza to na zakup fabrycznie nowego golfa, a w Polsce - na dziesięciolatka, często złożone z dwóch i bez poduszek powietrznych...

Ogromna liczba ofiar śmiertelnych jest więc w dużej mierze wynikiem naszej biedy. Wiele aut w Polsce liczy sobie sporo więcej niż dziesięć lat, przy ich projektowaniu nie obowiązywały jeszcze tak rygorystyczne przepisy dotyczące bezpieczeństwa, jak dzisiaj.

Oprócz tego, że jeżdżące po kraju samochody są przestarzałe konstrukcyjnie, również ich stan pozostawia wiele do życzenia. Znalezienie na rynku bezwypadkowego 12-latka graniczy z cudem, niechlujnie naprawione pojazdy zapewniają swoim właścicielom marginalny poziom bezpieczeństwa.

Doskonale odzwierciedlają to chociażby statystyki dotyczące liczby ofiar śmiertelnych na 100 wypadków w poszczególnych województwach. Najgorzej w tym zestawieniu wypada województwo podlaskie (aż 17,2 zabitych na 100 wypadków), które należy do najbiedniejszych w kraju.

Należy też pamiętać, że na wysoką śmiertelność wpływa również poziom ratownictwa, który w np. Niemczech jest zdecydowanie lepszy niż w Polsce.

Trzeba jednak dodać, że polscy kierowcy sami zmniejszają swoje szanse na przeżycie. Najczęstszą przyczyną wypadków pozostaje bowiem nadmierna prędkość. W krajach, w których do ograniczeń podchodzi się z większym respektem liczba ofiar śmiertelnych jest o wiele mniejsza. To znów ma jednak związek z brakiem autostrad, wszak w Niemczech, gdzie są autostrady, a nie ma ograniczeń, liczba ofiar jest niska.

Brakuje chodników i autostrad

Raport posła Piechocińskiego zwraca też uwagę na inną bardzo istotną kwestię. W zeszłym roku doszło do 21 158 zderzeń pojazdów w ruchu, w wyniku których śmierć poniosło 1 825 osób. W tym samym czasie zanotowano też 12 528 najechań na pieszego, których bilans zamknął się liczbą 1 455 ofiar śmiertelnych. Oznacza to, że aż w 1/3 wszystkich wypadków uczestniczyli piesi. Policyjny raport dotyczący bezpieczeństwa drogowego w Polsce w 2009 roku mówi też o tym, że aż do 71,5% wypadków doszło na terenie zabudowanym. Oznacza to, że gdyby udało się odseparować ruch pieszych od ruchu pojazdów (m.in. budując chodniki na wsiach, poszerzając pobocza oraz inwestując w kładki, ale także budując autostrady i obwodnice pozwalające na wyprowadzenie ruchu z miast i wsi) można by zmniejszyć ilość ofiar śmiertelnych aż o 1/3.

Informacja prasowa (moto)

Z raportu wysnuć można ciekawe wnioski. Wygląda na to, że kampanie społeczne i akcje policyjne odnoszą pożądany skutek, ale coraz szybciej zbliżamy się do punktu, w którym pieniądze wydane na edukację kierowców okażą środkami wyrzuconymi w błoto. Liczba wypadków w Polsce osiągnęła poziom, którego nie musimy się wstydzić. Pozostaje jednak ogromny problem dużej ilości zgonów. Z tą ostatnią walczyć można jedynie budując nowe, bezpieczne drogi z szerokimi poboczami, a także zwiększając nakłady na służby ratownicze.

Reszty - czyli odmłodzenia sfatygowanego taboru - dokonać będzie musiał znaczny wzrost gospodarczy. Widzimy tu jednak również pole do popisu dla rządu. Polacy nie są masochistami, którzy jeżdżą starymi autami, bo lubią i nakładanie na nich dodatkowych podatków nic nie da. Jeśli mamy się przesiąść do nowszych i bezpiecznych samochodów, niestety, ale nie uniknie się dopłat, czyli rozwiązań w stylu "premii wrakowej". Czego czytelnikom i sobie życzymy.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas