Samochody Andrzeja Pągowskiego

Lubię otaczać się gadżetami, rzeczami, które sprawiają mi przyjemność, gdy na nie patrzę albo gdy ich dotykam. Tu jest tego mnóstwo, na przykład ta zielona kaczka, którą znam na pamięć z każdej strony, każdą jej plamkę, wyszczerbienie, odprysk. Posążek Buddy, który sobie czasem pogłaszczę, albo mój nóż do papieru, który tak idealnie leży w dłoni. Ten samochód też jest takim gadżetem, oczywiście dużym i kosztownym, ale traktuję go tak samo. Lubię dotyk jego skórzanej kierownicy, zapach wnętrza, a nawet dźwięk silnika.

article cover
INTERIA.PL

Siedzimy w biurze "Studia P", firmy należącej do Andrzeja Pągowskiego, jednego z najbardziej znanych i cenionych polskich artystów plastyków. Świetnego grafika i szefa agencji reklamowej, współpracującej z największymi nazwiskami w świecie obrazów. Jest twórcą plakatów filmowych, m.in. do "Hair", "Konopielki" czy "Człowieka z żelaza" oraz teatralnych, np. "Wdów" Mrożka lub "Awantury w Chioggi" Goldoniego. Spore kontrowersje wzbudziły w ostatnich latach plakaty Pągowskiego o tematyce społecznej, dotyczące profilaktyki AIDS oraz walki z nałogiem palenia (kampania "Papierosy są do dupy").

Na dużym biurku centralne miejsce zajmuje właśnie kamionkowy posążek zielonej kaczki naturalnych rozmiarów. Mały Budda stoi nieco ukryty nieopodal aparatu telefonicznego, a obok leży piękny, drewniany nożyk do papieru ze srebrną rękojeścią w kształcie gekkona. Szef właśnie skończył spotkanie z kolejnym ze swoich kontrahentów. Teraz możemy chwilę porozmawiać o jego najnowszym nabytku, jakim jest Nissan Terrano II w wersji Voyage i może jeszcze o kilku innych sprawach. Auto, nieco przybrudzone, stoi na cichej uliczce przy firmie.

INTERIA.PL

Nie myję samochodów, mówi z lekkim uśmiechem, nie mam na to zwykle czasu, a poza tym auto, jak jest czyste wygląda trochę na damski pojazd. Zatem nie zawracam sobie głowy wizytami w myjniach. Zresztą żadne moje auto nie było tam częstym gościem. Który to mój samochód? Przez chwilę milcząc szuka w pamięci i odpowiada: szósty. Najpierw oczywiście był maluch, później Polonez, potem Ford i Toyota, a ostatnio Volvo. To pierwszy Nissan i pierwsza terenówka w mojej karierze, bo wcześniej raczej nie miałem przekonania do tego typu aut. Kiedy więc dostałem propozycję kupienia takiego samochodu, miałem też możliwość porównania go z konkurencją i uważam, że wypadł rewelacyjnie. Poza tym moja żona zawsze marzyła o aucie na bezdroża, no i w rezultacie to ona mi go kupiła. Oceniałem go oczywiście też z zawodowego punktu widzenia i naprawdę spodobał mi się. Jest taką zamkniętą bryłą, w całości dokończoną, z odpowiednimi proporcjami, bez zbytniego zadęcia i z szeregiem ciekawych detali. Nie chciałem jakiegoś kanciastego czołgu, który będzie krzykliwie oznajmiał o swoich możliwościach. Terrano II jest dyskretne i to mi w nim odpowiada.

Andrzej Pągowski jest zamiłowanym podróżnikiem, jednak pierwsza poważna wyprawa dopiero czeka nowy samochód. Myślę, że uda nam się wybrać w jakąś większą trasę dopiero latem w przyszłym roku. Ale teraz też go nie oszczędzam, szukam dla niego gorszych dróg i z satysfakcją je pokonuję. Przekonuję się, że ten samochód przydatny jest nie tylko poza utartymi szlakami, ale też w mieście. Tak, to naprawdę cudowny pojazd na nasze zatłoczone ulice. Daje poczucie bezpieczeństwa, no i budzi respekt. Zdążyłem też już sprawdzić, po co są te rury ochronne na tylnym zderzaku. Oczywiście, oprócz poprawy wyglądu, bo bez nich auto wygląda jak gołe. Doceniłem ich obecność, gdy przestawiłem kilka skrzynek. cofając na parkingu... . Na razie muszą nam wystarczyć bliższe eskapady, ale z pewnością w dalszą podróż się wybierzemy i to całą rodziną. A propos rodziny, to montowanie fotelików dla dzieci w tak wysokich autach nie należy do najłatwiejszych zadań. Ale z drugiej strony taka jest specyfika terenówki, która wymaga przyzwyczajenia. Przekonałem się zresztą o tym na własnej skórze, bo udało mi się już z auta wypaść przy wysiadaniu. Zanim przywykłem do jego gabarytów, miałem nawyki z poprzednich limuzyn. Tam do ziemi nie było daleko, tu wręcz przeciwnie. Zapomniałem o tym i skończyło się na twardym lądowaniu. Ostatnio nie udało mi się również w porę ostrzec znajomej i też wysiadła dosyć gwałtownie. Ale pomijając te przygody, ja po prostu cieszę się tym autem.

INTERIA.PL

Jeżdżę dużo i spędzam w nim mnóstwo czasu. Jest trochę moim azylem i trochę salą koncertową, bo ciągle słucham muzyki w czasie jazdy. W ogóle dziwię się ludziom, którzy tego nie robią, są chyba trochę ubożsi. Ja mam załadowaną do pełna zmieniarkę CD i w zależności od nastroju i chwili słucham tego, co mi akurat najbardziej odpowiada. Obecnie jest to głównie jazz, np.: Diana Crall, ale też Macy Gray czy z zupełnie innej beczki, Bob Dylan. A czasami mam ochotę na coś mocniejszego i słucham starego rocka. Staram się mieć jak najszersze spektrum, bo z muzyką jest podobnie, jak z moim czytaniem czy oglądaniem telewizji. Czytam niemal wszystkie gazety, od codziennych po miesięczniki dla pań i tak samo patrzę w telewizor. W tym zalewie informacji i obrazów staram się znaleźć jakąś inspirację do mojej pracy, szukam wskazówek i jednocześnie obserwuję, jakie trendy czy kanony mają obowiązywać. To pomaga mi uniknąć sztampy, bo chcę robić rzeczy, które zapadną odbiorcy w pamięć, a nie zostaną zmieszane z wszechogarniającą nas papką. Przyznaję, że czytam mało książek, ale z nimi jest tak samo jak z muzeami, wciąż mówię sobie, że jeszcze mam czas, by je zobaczyć, czy właśnie przeczytać, przecież one już są.

Andrzej Pągowski od lat ma ugruntowaną pozycję doskonałego twórcy plakatów, ale jakie były początki? No cóż, chyba nie umiałem robić nic innego poza rysowaniem. Słabo mi szło w szkole, nauczyciele raczej nie dawali mi większych szans, ale moje zeszyty były zawsze pełne obrazów. Rysowałem od kiedy pamiętam i bez tego nie wyobrażam sobie życia. Później były odpowiednie szkoły, gdzie udało mi się trafić na cudownych nauczycieli i tak się zaczęło. A plakat to też trochę przypadek. To, że zająłem się właśnie tą dziedziną sztuki, wynika chyba nieco z mojej próżności i chęci jak najszybszego zobaczenia efektów swojej pracy. Obraz lub grafikę tworzy się, później trafia to do galerii i czeka, a plakat powstaje u mnie i za chwilę oglądają go i oceniają miliony ludzi na ulicach. Chyba to mnie pociąga w tym, co robię. Teraz co prawda są zupełnie inne czasy dla plakatu. Ten inteligentny, szukający skojarzeń, wymagający od widza pewnego wysiłku intelektualnego, z czego słynie polska szkoła, został zakrzyczany przez zachodni bełkot. Jest to zwykle trailer, zapowiadający film zlepkiem kilku kadrów i krzykliwymi napisami. Te plakaty, które powstawały pod rękami Starowieyskiego, Świerzego, Lenicy czy moimi, były niejako komentarzem do sztuki, wystawy lub filmu. Jeszcze parę lat temu, z mojej pracowni wychodziło osiemdziesiąt plakatów rocznie, teraz są to trzy, cztery. Mam jednak nadzieję, że jeszcze wrócą dobre czasy dla naszego plakatu i społeczeństwo otrząśnie się z tej wszechobecnej łatwizny i poszuka czegoś innego od telewizyjnych obrazków. Kończymy nasze spotkanie, Andrzej Pągowski jeszcze podchodzi do biurka i podając mi swój nożyk do listów mówi: Proszę zobaczyć, jak on idealnie leży w dłoni. Faktycznie, srebrna rękojeść i orzechowa klinga mają w sobie coś elektryzującego. Jeżeli Terrano II ma u pana Andrzeja takie same notowania, to z pewnością trafiło w dobre ręce. (Kwartalnik Nissan).

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas