Rządowa zasłona dymna w sprawie smogu

Alarmy smogowe ogłoszone w wielu miastach Polski sprawiły, że problemem – jak za starych czasów - zajęły się władze centralne.

Ponieważ likwidacja prawdziwego winowajcy (opalanych węglem pieców) nie wchodzi w grę (z uwagi na rządowy program ratowania polskich kopalń) - znaleziono innego kozła ofiarnego - kierowców (przypomnijmy, że transport drogowy odpowiada tylko za 6 % zanieczyszczenia powietrza).

Jak donosi RMF FM na dzisiejszym posiedzeniu rządu wicepremier Mateusz Morawiecki zgłosić miał kilka autorskich pomysłów rozwiązania "kryzysu smogowego". Niestety fakt, że problemem czystości powietrza zajął się minister finansów nie wróży zmotoryzowanym nic dobrego...

Wicepremier Morawiecki chce, by stacje kontroli pojazdów musiały dokumentować jakości spalin badanych samochodów, a policjanci - w czasie kontroli - obowiązkowo badali zanieczyszczanie środowiska przez samochody. Sęk w tym, że policjanci nie dysponują odpowiednią liczbą urządzeń do mierzenia emisji spalin, a sami diagności - jak tylko mogą - unikają tego typu badania. Dlaczego? Już wyjaśniam!

Reklama

Mało kto wie (i na liście tej znajduje się najprawdopodobniej wicepremier Morawiecki), że diagności sprawdzać mogą jedynie poziom emisji spalin samochodów wyposażonych w silniki benzynowe. W ich przypadku, za pomocą specjalnej sondy, można dokonać dokładnej analizy składu spalin. Niestety samochody z tego typu jednostkami napędowymi w niewielkim stopniu wpływają na zanieczyszczenie powietrza. Największymi trucicielami są silniki Diesla. I tutaj właśnie zaczynają się schody...

Żadna stacja kontroli pojazdów nie posiada urządzenia pozwalającego na analizę spalin silnika o zapłonie samoczynnym. W ich przypadku przeprowadza się jedynie tzw. pomiar zadymienia spalin, który daje "jako takie" pojęcie o kondycji silnika i samym przebiegu procesu spalania. Sęk w tym, że by uzyskać pozytywny wynik badania, silnik nie musi wcale być wyposażony w zawór recyrkulacji spalin czy filtr cząstek stałych, a co za tym idzie, spełniać żadnej z norm Euro! Wystarczy, że ma sprawny układ wtryskowy! Diagności, a ostatnio, również i policjanci - nie badają więc spalin pod kątem zgodności z deklarowaną przez producenta pojazdu normą, lecz sprawdzają, czy poziom zadymienia nie wykracza poza wartości określone w polskich przepisach! 

Wniosek? Prowadzenie ewidencji pomiarów mija się z celem, no chyba że chodzi o dorzucenie "papierkowej roboty" diagnostom. Jakby tego było mało - o czym na przestrzeni ostatnich lat pisaliśmy wielokrotnie - diagności świadomie unikają tego typu badania spalin. Dlaczego?

Winę za to ponosi niezbyt szczęśliwe Rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 18 lipca 2008 roku określające warunki przeprowadzania takiego badania. Wynika z niego, że pomiar zadymienia spalin polega na - co najmniej trzykrotnym - "rozkręceniu" silnik do obrotów maksymalnych i trzymaniu go pod obciążeniem przez czas nie krótszy, niż 1,5 sekundy. Sęk w tym, że takie działanie w przypadku kilkuletniego silnika Diesla spowodować może jego zniszczenie! Kto wówczas musiałby pokryć koszty naprawy, skoro usterka miała miejsce na stacji diagnostycznej, a samochód dojechał do niej o własnych siłach?

Trzeba pamiętać, że gros aut poruszających się po naszych drogach czasy świetności ma już za sobą. Przeprowadzenie badania może skutkować tzw. "rozbieganiem" silnika (gdy jednostka zaczyna spalać olej z układu dolotowego), które - z reguły - kończy się jego zniszczeniem. By wykluczyć takie prawdopodobieństwo trzeba by zdemontować układ dolotowy, co - w warunkach stacji kontroli pojazdów czy kontroli policyjnej - jest po prostu niemożliwe.

Co więcej, by uchronić silnik przed takim właśnie scenariuszem (zniszczenie w wyniku rozbiegania) większość współczesnych aut ma fabryczne ograniczenie uniemożliwiające osiągnięcie maksymalnej prędkości obrotowej na biegu jałowym. Efekt? Diagnosta lub policjant, choćby bardzo chcieli, nie będą w stanie sprawdzić zadymienia spalin. Komputer sterujący wtryskiem automatycznie "odetnie" dopływ paliwa, gdy silnik osiągnie - ustalone przez producenta - maksymalne obroty biegu jałowego...

Wygląda więc na to, że pomysły wicepremiera Morawicekiego to typowe zagranie "pod publikę" mające na celu stworzenie wrażenia, że rząd pochyla się nad problemem zadymienia polskich miast. W rzeczywistości, nawet jeśli zgłaszane propozycje weszłyby w życie, nie miałyby żadnego wpływu na rzeczywisty poziom zanieczyszczenia powietrza. Głównym źródłem smogu w Polsce nie są przecież samochody, ale opalane węglem piece. Żadna władza nie ośmieli się jednak drażnić polskich górników, więc potrzebny jest kozioł ofiarny w postaci samochodów. Nad prawdziwym problemem stawiana jest więc zasłona dymna, do czego stare diesle nadają się wręcz idealnie...

Paweł Rygas

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy