Pułapka w strefie parkowania. Kierowcy dostają kary nawet jeśli zapłacą
Obowiązujące od nowego roku zasady parkingu na Placu Wolności w Kielcach spowodowały prawdziwą lawinę mandatów. Wszystko z powodu wyłączenia placu z miejskiej strefy płatnego parkowania i wydzierżawieniu go prywatnej firmie. Kierowcy alarmują - nowy właściciel w niejasny sposób informuje o osobnym cenniku.
Parking na Placu Wolności był dotychczas jednym najchętniej wybieranych miejsc postojowych w Kielcach. Jego lokalizacja w pobliżu centrum miasta i Kieleckiego Centrum Kultury umożliwiała kierowcom załatwienie wielu codziennych obowiązków. Sprawę dodatkowo ułatwiał fakt, że jeszcze do niedawna wspomniany plac wchodził w część miejskiej strefy płatnego parkowania Ta - jak podkreśla nam jeden z mieszkańców świętokrzyskiego miasta - jest wyjątkowo "łagodna" względem innych miejscowości i pozwala m.in. na 45-minutowy postój za darmo.
Niestety wraz z nadejściem nowego roku prezydent Kielc - Bogdan Wenta - zdecydował o wyłączeniu z miejskiej strefy płatnego parkowania Placu Wolności i wydzierżawieniu go prywatnej firmie. Zdaniem kieleckich władz, takie działanie okazywało się po prostu bardziej opłacalne dla miasta. Chociaż nowy właściciel również postanowił poprowadzić w tym miejscu parking, zasady jego funkcjonowania w dużym stopniu różnią się od dotychczasowych.
Oznaczenia są niejasne, a mandaty sypią się lawinowo
Nowy dzierżawca wprowadził nowy taryfikator i wyższe ceny. Obecnie godzina parkowania na Placu Wolności kosztuje złotówkę więcej i obowiązuje przez całą dobę 7 dni w tygodniu. Nie ma więc mowy o żadnym darmowym, krótkotrwałym postoju. Co więcej - nowy cennik dotyczy wszystkich kierowców, bez ustawowo przewidzianych wyjątków dla osób niepełnosprawnych, czy właścicieli samochodów elektrycznych, jak ma to miejsce w strefie płatnego parkowania. Chociaż w teorii wszystko jest zgodne z przepisami, w praktyce mieszkańcy alarmują, że nowy właściciel w niejasny sposób informuje o wprowadzonych zmianach, a to kończy się masowo wystawianymi "mandatami".
Kierowcy narzekają i podkreślają - miasto powinno lepiej oznaczyć dzierżawioną część, zwłaszcza, że nowy właściciel korzysta z innych parkomatów, niż strefa płatnego parkowania. Jednocześnie tablice informacyjne dot. nowych zasad postoju na Placu Wolności są mało czytelne. Owszem, informują o tym, że wjeżdżamy na parking płatny i wskazują gdzie stoi parkomat, ale przecież w całej okolicy obowiązują opłaty za parkowanie uiszczane w parkomatach. Kierowcy często nie doczytują pozostałych informacji, tylko parkują i płacą za parkowanie, ale w miejskim, a więc niewłaściwym parkometrze. Inni korzystają z płatności przez aplikację - również obowiązujących tylko w miejskiej strefie. W efekcie mają opłacone parkowanie, ale dla niewłaściwego parkingu, a za to jest im naliczana grzywna w wysokości 190 zł. Jak informują lokalne serwisy - tylko pierwszego dnia funkcjonowania prywatnego parkingu, kierowcy otrzymali blisko 200 takich "mandatów".
Wcześniej był tam normalny miejski parking, który umożliwiał krótki postój i załatwienie czegoś w mieście. Teraz, nie wiadomo skąd pojawił się nowy właściciel, nowe parkomaty, nowe opłaty. Jednocześnie nie ma żadnych szlabanów, bilecików, nic. Wszystkie informacje upchane "maczkiem" na znakach w rogu placu. Nic dziwnego, że kierowcy nie ogarniają, co się dzieje i płacą jak za SPP.
Miasto powinno lepiej odgrodzić prywatny parking?
W sprawie parkingu na Placu Wolności wypowiedzieli się także kieleccy radni. Cytowany przez dziennik kielce.tvp.pl - Dariusz Kisiel - podkreślił, że dotarły do niego sygnały dot. niejasnego oznaczenia nowego parkingu. Zdaniem radnego miasto powinno lepiej oznaczyć tę część, która teraz jest dzierżawiona i na której działają inne zasady.
Z powyższym stwierdzeniem zgadza się także radny Marcin Stępniewski, który zauważa, że miejska strefa parkowania powinna być wyraźnie odgrodzona od strefy prywatnej. Tylko w ten sposób uda się rozwiązać problem z dużą liczbą wystawianych kar za nieopłacone parkowanie - dodaje.
Najprościej byłoby oczywiście postawić szlaban na wjeździe, przy którym pobierałby się bilet i rozliczało go w kasie. W ten sposób nawet gdyby ktoś jakimś cudem nadal uznał ten parking za miejski i tak musiałby w sposób prawidłowy dokonać opłaty, aby móc go opuścić. Nie byłoby więc ryzyka, że zostanie naliczona mu kara. Zdaniem miejscowych kierowców właśnie z tego powodu szlaban tam nie stoi, a ukarani kierowcy są na straconej pozycji. Przed wjazdem na parking znajduje się informacja, iż jest to parking prywatny, a także wisi tam regulamin obiektu. Takie oznakowanie jest z prawnego punktu widzenia wystarczające i kierowca, który otrzyma karę, nie może się od niej uchylić.