Pracownicy fabryki MAN nie przyjęli pakietu ratunkowego; to "bunt godności"
"63 proc. pracowników fabryki MAN w Steyr w Austrii odrzuciło w zeszłym tygodniu plan przejęcia zakładu przez przemysłowca Siegfrieda Wolfa. MAN chce zamknąć lokalizację, Wolf przedstawił plan ratunkowy, a jednak pracownicy zmietli ten plan z powierzchni ziemi" - pisał w niedzielę tygodnik "Zeit".
"Mają tupet" - brzmiała reakcja niektórych osób na decyzję pracowników zakładów MAN, giganta w dziedzinie pojazdów użytkowych, który należy do niemieckiej grupy Volkswagen. Nawet w samym Steyr było dużo głosów, które nie do końca rozumiały decyzję pracowników.
"Pracownik Steyr jest dumny" - mówi gazecie Ernst Schoenberger. 67-latek jeszcze kilka lat temu był członkiem rady zakładowej w firmie MAN i przez pół wieku był świadkiem historii zakładu. "W końcu mówimy tu o środkach do życia" - podkreśla.
"Koncepcja Wolfa przewidywała, że przedsiębiorstwo będzie w przyszłości produkować dla rosyjskiego koncernu samochodów ciężarowych Gaz, ale nadal także dla MAN (...). Pracownicy mieli zrezygnować z około 15 proc. swoich zarobków netto. (...) Obecnie pracownik na linii produkcyjnej zarabia średnio 2,5 tys. euro netto. Pensje spadłyby do około 2,1 tys. euro. W zakładzie pracuje około 2,4 tys. pracowników; Wolf chciał się zadowolić tysiącem mniej. Czy można się z tym w ogóle zgodzić?" - pisze tygodnik.
Helmut Elmer jest członkiem Rady Zakładowej MAN. Raz po raz musi on stawiać czoła pytaniu, czy głosowanie jego kolegów było godne podziwu i odważne, czy też zbyt ryzykowne?
"Przychodzi inwestor i mówi, że zmniejszę wasze dochody, zlikwiduję prawie połowę waszych miejsc pracy i nawet nie mówię wam, których z was to dotknie - czy to takie zaskakujące, kiedy ludzie mówią, że tak się nie robi? Jasne, w MAN-ie nie zarabia się źle, ale pracownicy pracują na trzy zmiany i są dobrze wykwalifikowanymi pracownikami, na których jest zapotrzebowanie".
"To również kryje się za zeszłotygodniowym głosowaniem pracowników na +nie+: jest to coś w rodzaju buntu godności przeciwko kulturze zarządzania, która kieruje się zasadą +bierzesz albo nie+" - pisze "Zeit".
Teraz "nie tylko 2,4 tys. miejsc pracy w MAN wisi na włosku, ale ponad 8 tys. u dostawców i wiele innych miejsc pracy w mieście, które liczy nieco poniżej 40 tys. mieszkańców" - konstatuje "Zeit".
"Teraz trzeba wrócić do negocjacji z kierownictwem MAN i Grupą VW. Inni inwestorzy również pracują nad koncepcją poprowadzenia tego miejsca w przyszłość jako +zielonego centrum mobilności+. Jedno jest pewne: potrzebne są nowe opcje ratunkowe". Zdaniem gazety "zamknięcie działalności nie jest rozwiązaniem".
Według "Zeit" nie można jednak w pełni zrozumieć tego, co wydarzyło się w fabryce MAN, nie znając jej 150-letniej historii. "Tożsamość Steyr jako zbuntowanego miasta robotniczego sięga jeszcze dalej, do początku XIX wieku, kiedy to nastąpił rozkwit produkcji żelaza. Kiedy w styryjskim Erzbergu wydobywano metalonośne skały, flisacy transportowali surowiec przez rzekę Enns, a noże, łopaty, kilofy i maszyny były następnie wyrabiane w Steyr. (...) Rodzina Werndlów uczyniła z miasta ośrodek przemysłowy ze swoją fabryką broni, która w tamtych czasach eksportowała na cały świat".
"Wkrótce zaczęto produkować słynne rowery, później samochody, traktory, ciężarówki. Samochód Steyr był produktem luksusowym. Legenda głosi, że Bertolt Brecht napisał wiersz reklamowy dla wspaniałego kabrioletu, dostał za niego samochód i zaraz go rozbił (szybko dostał drugi). Miasto Steyr i fabryka - w okresie powojennym znana pod nazwą Steyr-Daimler-Puch AG - były nierozłączne" - przypomina "Zeit".