Polska, czyli tani robotnicy pod obcym szyldem montują wytwory cudzej myśli technicznej

Polscy politycy mają niewielkie szanse na karierę w międzynarodowych instytucjach i organizacjach. Co najwyżej - i jest to zazwyczaj szczyt ich realnych możliwości - są "wymieniani wśród kandydatów" na kierownicze stanowiska w tych gremiach.

Oczywiście zdarzają się wyjątki, czego przykładami są Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej  czy wcześniej Jerzy Buzek, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, ale reguła pozostaje niezmienna. W przeszłości rekordzistą w tym względzie był prawdopodobnie Leszek Balcerowicz, żelazny kandydat na kandydata. Później tę rolę przejął na krótko Aleksander Kwaśniewski. Jak skończyły się owe pompowane przez media nadzieje - wiadomo.

Powyższe zjawisko dotyczy również rodzimych sportowców, wielokrotnie przy okazji różnych imprez "wymienianych jako kandydaci" do medali. Podobnie jest z inwestycjami, także w branży motoryzacyjnej.

Reklama

Polska już nie raz była wymieniana wśród państw, które wielkie koncerny samochodowe biorą pod uwagę jako miejsce budowy swoich fabryk. I tu znowu bywają wyjątki, ostatnio choćby Volkswagen, który postanowił zlokalizować produkcję modelu Crafter w Wielkopolsce. Częściej jednak musimy obejść się smakiem. Pamiętamy, jak przed kilkunastoma laty mocno nadmuchiwano balonik w związku z europejską ekspansją Hyundai Kia Automotive Group oraz planami Toyoty i PSA, dotyczącymi wytwarzania tzw. trojaczków, czyli Toyoty Aygo, Citroena C1 i Peugeota 107. Ku naszemu rozczarowaniu Koreańczycy wybrali Słowację, a Japończycy i Francuzi - Czechy. Również na Słowacji, w Trnavie, a nie w Radomsku lub w okolicach Legnicy, o co zabiegaliśmy, powstała fabryka, produkująca obecnie Citroena C3 Picasso i Peugeota 208. Bezskutecznie staraliśmy też skusić Mercedesa, który ostatecznie bardziej spodobały się Węgry. Nic nie wyszło z próby zwabienia do Polski marki Infiniti. Nam pozostaje rola anonimowego wytwórcy wykorzystywanych w przemyśle samochodowym sąsiadów podzespołów i części.

Teraz jesteśmy "wymieniani wśród kandydatów" (a nawet "wśród poważnych kandydatów", co oznaczałoby, że są też niepoważni) jako miejsce budowy fabryki produkującej Land Rovera Defendera. Ponoć mogłaby ona stanąć na terenach zwolnionych przez zakłady ArcelorMittal Poland w Krakowie, czyli dawnej Huty im. T. Sendzimira, a jeszcze wcześniej im. Lenina. Logika takiego myślenia jest następująca: zarówno właściciele koncernu stalowego, jak i firmy Tata Motors, do której należy obecnie marka Land Rover, pochodzą z Indii, więc łatwiej byłoby im się ze sobą dogadać, jak Hindusowi z Hindusem...

Kraków jest kojarzony dzisiaj przede wszystkim z masową turystyką. Niestety, ta branża nie zapewni mieszkańcom zamożności. Płaci mało, zatrudnia okresowo, często na szaro lub czarno, idealnym z jej punktu widzenia pracownikiem jest znający języki obce i dysponujący wolnym czasem student. Budowa zatrudniających 5 tysięcy ludzi nowoczesnych zakładów przemysłowych mogłaby zmienić obraz miasta, dać mu nowy impuls rozwoju. Dobrze było zatem wygrać wyścig o względy hinduskiego motoryzacyjnego potentata. Jeżeli jednak tę rywalizację przegramy, też nie powinniśmy zbyt długo płakać. Warto się bowiem zastanowić, dlaczego zagraniczni inwestorzy tak bardzo są zainteresowani podejmowaniem działalności w Europie Środkowo-Wschodniej? Ano dlatego, że mogą tu liczyć na dobrze wykształconą, tanią, a przy tym na ogół potulną siłę roboczą. Mogą również stawiać twarde żądania rządom, domagając się przygotowania pełnej infrastruktury, długotrwałych przywilejów podatkowych, bezpośredniego wsparcia finansowego, patrzenia przez palce na normy środowiskowe. W Europie Zachodniej, gdzie przecież znajdują się główne rynki zbytu na nowe samochody, pracownikom trzeba płacić kilkakrotnie więcej, a i władza publiczna jest mniej hojna i spolegliwa.

Nie ma również co przesadzać z oceną prestiżu, który jakoby daje posiadanie na swoim terenie fabryki aut. Jeżeli bowiem nawet umieścimy w ich nazwie słowo "Poland" nadal pozostaną tylko miejscami, gdzie lokalni, tani robotnicy pod obcym szyldem montują wytwory cudzej myśli technicznej, nabijając kabzę zagranicznym korporacjom. I gdzie tu powód do narodowej dumy?

            

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy