Podatek od aut elektrycznych w Polsce. Stanowisko ministerstwa
Rekordy popularności bije ostatnio film na youtubowym kanale "Povagowani", którego autor sugeruje zmierzch elektrycznej motoryzacji. Niestety - chociaż przedstawione w materiale argumenty nie są wyssane z palca - w zdecydowanej większości brakuje im szerszego kontekstu. Mówiąc wprost - mimo racjonalności stawianych tez, to raczej klasyczny przykład myślenia "życzeniowego", niż rzeczywisty obraz sytuacji w świecie motoryzacji.
Spis treści:
Trudno mieć za złe fanom klasycznych samochodów, że chwytają się każdej nadziei na przedłużenie życia spalinowej motoryzacji. W kontekście agresywnej polityki klimatycznej, sposób i tempo wprowadzania zmian budzi sprzeciw nawet wśród wielu pozytywnie nastawionych do "elektryków" kierowców.
Podatek od samochodów elektrycznych. 2600 zł za 15 tys. km
Niestety - mimo mojej całej sympatii dla silników spalinowych - w obliczu szerszego kontekstu przedstawione w filmie fakty bledną. Dotyczy to chociażby kwestii opodatkowania samochodów elektrycznych czy ich wpływu na stan dróg. Prawdą jest, że w krajach, gdzie klienci chętnie decydują się na zakup samochodów elektrycznych, pojawia się kwestia ich opodatkowania. Świetnym przykład stanowi Islandia, gdzie od stycznia tego roku każdy przejechany elektrykiem kilometr kosztuje kierowcę 6 koron islandzkich. Zakładając średnioroczny przebieg na poziomie 15 tys. km, oznacza to, że właściciel samochodu elektrycznego wydać musi w skali roku dodatkowe 2,6 tys. zł.
Po co podatki od samochodów elektrycznych. Nie chodzi o niszczenie dróg
Wprowadzając nowe podatki władze Islandii tłumaczyły, że nowa opłata przeznaczona zostanie na "rozwój i utrzymanie sieci drogowej". Nie chodzi jednak o to, że cięższe samochody elektryczne w większym stopniu niszczą drogi. W rzeczywistości wpływ pojazdów osobowych na ich nawierzchnię jest marginalny, niezależnie od tego, czy mowa o autach o masie tysiąca czy trzech tysięcy kilogramów. Problem w tym, że wraz z upowszechnianiem się elektryków maleją wpływy z zawartej w cenie paliwa opłaty drogowej.
Podatki od elektryków. To kwestia skali
W tym miejscu pojawia się właśnie kwestia szerszego kontekstu. Trzeba pamiętać, że Islandia ma powierzchnię ponad 103 tys. km kwadratowych, ale zamieszkuje ją niespełna 380 tys. osób. Mówiąc prościej - w cały kraju wielkości pięciu województw zachodniopomorskich mieszka mniej ludzi niż w samym tylko Szczecinie. Takie przedstawienie sprawy zupełnie zmienia perspektywę, zwłaszcza jeśli dodamy do tego, że w skali roku całkowita sprzedaż nowych samochodów na Islandii oscyluje w okolicach 15-20 tys. szt.
W całym 2023 roku w Islandii zarejestrowano 17 541 nowych aut, z czego ponad 8,7 tys. stanowiły elektryki, a blisko 1,8 tys. - hybrydy plug-in. Śmiało można więc przyjąć, że auta, których kierowcy nie płacą w paliwie podatku drogowego stanowią już ponad połowę sprzedaży. Co więcej - z danych ACEA wynika, że na koniec ubiegłego roku w całej Islandii zarejestrowanych było niespełna 237 tys. samochodów osobowych. Biorąc pod uwagę, że tylko w ostatnich dwóch latach na lokalnych drogach przybyło grubo ponad 14 tys. elektryków (BEV), tempo wymiany parku i - tym samym - kurczenia się państwowych dochodów z opłaty drogowej w cenie paliwa - jest imponujące.
W Polsce nie będzie podatków od samochodów elektrycznych
Wniosek jest prosty - w szerokiej perspektywie wszystkie kraje UE będą musiały rozwiązać problem partycypacji właścicieli elektryków w utrzymaniu sieci dróg. Trudno przedstawiać to jednak w kategorii problemu, bo będzie to proces całkowicie naturalny - związany z wymianą parku - i rozłożony w czasie. Mówiąc wprost - właściciele samochodów spalinowych nie mogą liczyć na to, że nowe podatki będą "gwoździem do trumny" aut elektrycznych, bo - w zdecydowanej większości europejskich krajów nie doczekamy się ich szybo. Tego samego nie można niestety powiedzieć o zapisanych w Krajowym Planie Odbudowy podatkach od posiadania samochodów spalinowych.
Warto jeszcze dodać, że z pytaniem o opodatkowanie elektryków - właśnie w kontekście wpływów do budżetu - zwrócił się niedawno do Ministerstwa Infrastruktury Instytut Samar. W odpowiedzi pytania SAMAR-u Ministerstwo Infrastruktury jednoznacznie stwierdziło, że "nie prowadzi prac zmierzających do objęcia dodatkową opłatą przejazdów samochodami elektrycznymi, hybrydowymi typu plug-in i wodorowymi". Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Resort nie odnotowuje spadku wpływów z tytułu opłaty paliwowej. I trudno żeby odnotowywał, skoro w całym ubiegłym roku sprzedano w naszym kraju zaledwie 17 tys. samochodów elektrycznych. Tak, to blisko dwukrotnie więcej niż na Islandii. Tyle, że w perspektywie ponad 475 tys. rejestracji nowych pojazdów to zaledwie 3,6 procenta ogółu, a nie - jak na Islandii - ponad połowa.
Elektryki w odwrocie? Nie, to kampania wyborcza w natarciu
Podsumowując - kwestie kolejnych "wpadek" samochodów elektrycznych to nośny temat medialny, ale na to, co naprawdę dzieje się na motoryzacyjnym rynku zawsze spoglądać trzeba z szerszej perspektywy. Na ten moment nic nie wskazuje na to, by tempo elektrycznej ofensywy miało w najbliższym czasie słabnąć. Co więcej, nowe regulacje w tym zakresie - jak np. wchodzące właśnie w życie przepisy AFIR dotyczące chociażby ładowarek, sugerują że transformacja w stronę elektrycznych napędów dopiero zaczyna się rozpędzać. I nawet jeśli wielu z nas ma ostatnio zupełnie inne wrażenie, musimy mieć świadomość, że jesteśmy właśnie na ostatniej prostej przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. A kuszenie kierowców-wyborców obietnicą trwania przy spalinowej motoryzacji nic przecież nie kosztuje.