Po tragedii w Rekowie. Czy policyjne pościgi mają sens?
Pamiętacie film pt. "Znikający punkt"? Stary, bo z 1971 r., więc pokrótce przypomnijmy jego treść... Były kierowca wyścigowy o polskim nomen omen nazwisku (Kowalski) trudni się dowożeniem ekskluzywnych samochodów w dowolne miejsce Stanów Zjednoczonych...
Pewnego dnia otrzymuje zlecenie dostarczenia sportowego Dodge'a Challengera z Kolorado klientowi w Kalifornii. Zakłada się, że wykona to zadanie w 15 godzin, co zmusza go oczywiście do nieustannego łamania przepisów ruchu drogowego. Ścigany zawzięcie przez policję, ginie, rozbijając się o dwa blokujące drogę buldożery.
Samobójcza ucieczka Kowalskiego ucieleśniała ludzką tęsknotę za absolutną wolnością, nie ograniczaną żadnymi nakazami i zakazami. Zastanawiające, że bohater uchodzącego dziś za kultowy film sprzed ponad 40 lat znajduje naśladowców również we współczesnej Polsce, choć niekoniecznie kierują się oni podobnie szczytnymi ideami.
Co i raz słychać o wszczynanych przez policję pościgach za kierowcami, którzy nie zatrzymali się do kontroli drogowej - rutynowej lub będącej skutkiem jakiegoś popełnionego przez nich wykroczenia. Bywa niestety, że takie akcje kończą się tragicznie. Gdy śmierć w wyniku ucieczki ponosi wyłącznie desperat, można wzruszyć ramionami: "Trudno, sam był sobie winien...". Gorzej, gdy razem z nim giną również przygodne, Bogu ducha winne osoby.
Tak się właśnie stało w Rekowie Dolnym, w województwie pomorskim, gdzie kierowca volvo nie zatrzymał się do policyjnej kontroli i zderzył się z nadjeżdżającym z przeciwka smartem. Zginął, podobnie jak jedna z jego pasażerek i kierowca smarta.
Przy okazji takich zdarzeń nasuwa się wiele pytań...
Zauważmy, że wśród uciekinierów nie ma raczej seryjnych morderców, agentów obcych wywiadów, przemytników narkotyków itp. To zazwyczaj płotki świata przestępczego, na pewno nie rekiny. Owszem, kierowca volvo był ścigany listem gończym, nie miał też prawa jazdy, które utracił za prowadzenie auta po pijanemu. Ponadto prawdopodobnie uczestniczył w kradzieży paliwa na ze stacji benzynowej.
Czy kary grożące za te czyny stanowiły jednak wystarczający powód, by ryzykować życiem swoim, pozostałych osób znajdujących się w samochodzie i innych użytkowników dróg?
Niewykluczone, że o podjęciu decyzji o ucieczce decydują ułamki sekundy. Ktoś dostrzega próbujący zatrzymać go policyjny radiowóz, wpada w panikę, naciska pedał gazu... A potem wypadki toczą się już same.
Bardzo możliwe, że takie a nie inne zachowanie kierowcy wynika z chęci zaimponowania współpasażerom czy współpasażerkom: "Nie będę przecież frajerem, który pęka na widok policyjnego lizaka". Stąd już tylko krok do kolejnej pozycji z listy motywów uciekinierów. Zwykłej głupoty, przejawiającej się utratą instynktu samozachowawczego i brakiem umiejętności przewidywania konsekwencji własnego postępowania.
Głupoty, na którą nakłada się przekonanie o nadzwyczajnych umiejętnościach jako kierowcy i płynące z wychowania na grach komputerowych poczucie nieśmiertelności. Wszak w wirtualnym świecie po najgorszej kraksie następuje reset i dostaje się kolejne życie.
Wątpliwości budzą jednak także działania policji. Czy chęć zatrzymania sprawcy wykroczenia drogowego lub drobnego na ogół przestępcy uzasadnia narażanie na utratę życia postronnych osób? Pytanie jest tym bardziej zasadne, że, jak się okazuje, również nie każdy podejmujący pościg funkcjonariusz jest mistrzem kierownicy.
Ktoś powie, że prawo jest prawem i musi być bezwzględnie egzekwowane. Poza tym nigdy nie wiadomo, kim jest uciekinier. A może to nie jakiś tam spanikowany złodziejaszek, lecz poszukiwany od dawna zabójca lub groźny porywacz dzieci? Owszem, nie da się tego wykluczyć, ale mimo wszystko zawsze trzeba zachować zdrowy rozsądek i umiejętność trzeźwej oceny sytuacji.
Zatrzymanie Kowalskiego ze "Znikającego punktu" stało się sprawą honoru dla ekranowych amerykańskich policjantów. Czym kierują się ich polscy koledzy? Ambicją? Chęcią zasłużenia na pochwały przełożonych i nagrody? Bo przecież trudno podejrzewać, że wyszkoleni stróże prawa po prostu ulegają działaniu adrenaliny...
Niedawno byliśmy świadkami policyjnego pościgu na autostradzie A4. Za mknącym z prędkością co najmniej 200 km na godzinę motocyklistą pędził migający niebieskimi światłami Opel Vectra. Po kilku kilometrach natknęliśmy się na niezwykły konwój, zmierzający, już spokojnie, do jednego ze zjazdów z A4. Najpierw jechał duży wóz z obsługi autostrady, za nim wolniutko podążał motocyklista, a za motocyklistą wspomniana szara Vectra.
Zastanawialiśmy się, czy obecność pierwszego z wymienionych pojazdów to przypadek czy efekt policyjnej taktyki, polegającej na wzywaniu autostradowych służb, by blokowały drogę uciekinierom. Dręczyła nas jednak również myśl, co by było, gdyby naciskany przez ścigających motocyklista spowodował wypadek.
Sukces od tragedii dzieli niekiedy naprawdę niewiele. Podobnie jak zrozumiałą determinację ścigających od niepotrzebnej brawury.