Po katastrofie...
Tragiczna sobota i smutna niedziela pozwoliły milionom Polaków zobaczyć, jak prezentują się samochody, z których korzystają najwyższe władze ich kraju. Całkiem dobrze.
W przeciwieństwie do samolotów są nowoczesne i wstydu nam nie przynoszą. Zamiast czajek i wołg, które byłyby odpowiednikami tupolewów i jaków, mamy bmw i volkswageny.
Flota samochodowa jest stale odnawiana i uzupełniana. Pewnie dlatego, że wymiana kilku limuzyn zdecydowanie mniej rzuca się w oczy niż zakup samolotu, a choćby i dziesięć najnowszych beemek serii 7 to wydatek, stanowiący ledwie ułamek ceny airbusu czy boeinga. Dlatego rząd, w obawie przed opinią publiczną ("szastają milionami z naszych podatków, żeby wozić się po świecie") wciąż zwleka z kupnem nowych samolotów. Z wydawaniem pieniędzy na nowe samochody nie ma takich problemów, choć trudno porównywać znaczenie obu inwestycji dla bezpieczeństwa podróżujących wspomnianymi środkami lokomocji osób.
Co się może stać, jeżeli nawali samochód wiozący premiera czy prezydenta? Nic wielkiego. Najwyżej przesadzi się VIP-a do innego pojazdu, jadącego w kolumnie. Nawet wypadek nie musi oznaczać najgorszego. Skutki katastrofy lotniczej są zazwyczaj tragiczne.
Były pilot lotniczego specpułku, który służy najwyższej rangi polskim politykom, stwierdził, że nieszczęsny Tu-154 jest samolotem przestarzałym technologicznie, ale nie technicznie i porównał tę maszynę do mercedesa z lat 50. Samochodu na pewno dalekiego od współczesnych standardów, ale przecież, przy odpowiedniej trosce obsługi, spełniającego swoje podstawowe zadanie: przewożenie ludzi z punktu A do punktu B.
Czego wymaga się od samochodu głowy państwa? Ma być bezpieczny, co w tym przypadku oznacza również odporność na ewentualne zamachy. Wyposażony w zespół napędowy, umożliwiający sprawną jazdę zarówno z minimalną (przydatną podczas triumfalnych przejazdów ulicami miast wśród wiwatujących tłumów poddanych), jak i bardzo dużą prędkością (tudzież odpowiednim przyspieszeniem, niezbędnym, gdy tłumy przestają wiwatować, a zaczynają groźnie pomrukiwać i trzeba szybko oddalić się w inne miejsce). Musi zapewniać wygody i prestiż.
Tak naprawdę nie ma to wiele wspólnego z nowoczesnością. Przecież podobne wymogi stawiano tego typom pojazdom również przed półwieczem, a ówczesny przemysł samochodowy oferował potrafiące sprostać im auta. A niezawodność? Cóż, wspomniane wyżej mercedesy z czasów czarno-białej telewizji psuły się o wiele rzadziej niż ich współcześni następcy, naszpikowani elektroniką i wymyślnym osprzętem.
Bezpieczny, szybki, komfortowy... W niektórych państwach, na przykład we Francji, oczekuje się ponadto, że głowa państwa będzie poruszała się samochodem rodzimej produkcji. Podobne ambicje miał przed laty również premier Waldemar Pawlak, który od czasu od czasu lubił ostentacyjnie pokazać się w polonezie. Dziś już jednak nikt zdrowo myślący nie decyduje się na podobne fanaberie...