Plac z używanymi bez golfów "w benzynie" i "audików w tedeiku"?
Koniec starego i początek nowego roku skłania nie tylko do podsumowań, ale także do snucia wizji przyszłości. Stara prawda głosi, że najtrudniej być prorokiem we własnym kraju, ale zastanówmy się, jakie samochody będą kupowali Polacy za, powiedzmy, 25 lat. Ktoś wzruszy ramionami i powie: "Ćwierć wieku? Przecież to niewyobrażalny szmat czasu!" Ale, tę uwagę kierujemy do dzisiejszych maturzystów i studentów: nie miejcie złudzeń, to zleci szybciej, niż się wam wydaje... Aha, zakładamy oczywiście, że świat, a więc również i nas, ominą globalne kataklizmy, a rozwój cywilizacji będzie przebiegał mniej więcej liniowo.
W 2018 r. liczba sprowadzonych do Polski z zagranicy używanych samochodów prawdopodobnie przekroczyła milion. Zdecydowana większość z nich liczy ponad 10 lat i ma pod maską silnik o pojemności co najmniej 1.6 litra. Jeżeli do 2043 r. utrzymają się podobne trendy - będą kłopoty. Zamknięte zostaną niektóre kierunki importu, bowiem kolejne kraje ogłaszają daty zakończenia sprzedaży aut z napędem spalinowym. Nowych, ale wcześniej czy później odbije się to przecież również na rynku wtórnym. Za ćwierć wieku najmłodszy pojazd pochodzący z takiej na przykład Danii będzie musiał mieć za sobą co najmniej 13 lat eksploatacji. Po 2019 r. nie pojawi się już żaden nowy spalinowy model Volvo.
Decyzje zapadające w Skandynawii nie spędzają snu z powiek handlarzom, gdyż większość używanych aut trafia do nas nie z północnej, lecz z zachodniej i południowej Europy. Można zatem oczekiwać wręcz wzrostu podaży, bowiem w najbliższych dekadach masowo będą wyzbywać się samochodów spalinowych Francuzi i Niemcy. Większe zagrożenie dla komisowego biznesu niosą wymuszane przepisami zmiany w technice.
Według danych firmy Samar, w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy około 43 proc. spośród wszystkich importowanych do Polski używanych samochodów stanowiły diesle. Ich średni wiek wynosi 10,5 roku. Obecnie produkowane jednostki na olej napędowy są dużo bardziej skomplikowane, wyposażone w kosztowny w naprawach osprzęt. Pomyślmy o budowie silników wysokoprężnych, opuszczających fabryki w 2030 r. I o ryzyku, z jakim będzie wiązał się w 2043 r. zakup diesla z przebiegiem co najmniej 200 000 kilometrów... To samo można zresztą powiedzieć o samochodach benzynowych. Tu dochodzi jeszcze downsizing, czyli wyciskanie maksymalnej mocy z jak najmniejszej pojemności. Czy trzynastoletnie (to średni wiek dziś kupowanych w Polsce używanych benzyniaków) kombi segmentu D lub SUV z litrowym trzycylindrowym silnikiem pod maską będą cieszyły się równie dużą popularnością jak obecne pojazdy tej klasy i wielkości? Zwłaszcza w obliczu trudności z ich "zagazowaniem"?
Może zresztą te wszystkie przepowiednie są nic nie warte? Może wypalą plany rozwoju elektromobilności i za ćwierć wieku po drogach między Bałtykiem a Tatrami będą jeździły miliony pojazdów elektrycznych?
Volkswagen pochwalił się, że prawie co trzeci sprzedawany w Polsce nowy samochód osobowy reprezentuje jedną z należących do niego marek. VW jest także niekwestionowanym liderem na rynku wtórnym. Królami importu pozostają Audi A4 i VW Golf. Dlatego poważne obawy wśród patrzących w przyszłość handlarzy musi budzić informacja o planowanym końcu silników spalinowych, firmowanych przez Volkswagena. Zgodnie z zapowiedzią szefostwa koncernu z Wolfsburga ich ostatnia generacja pojawi się w 2026 r. Oznacza to, że w 2043 r. auta z takimi silnikami będą miały co najmniej 16 lat. Czy potraficie wyobrazić sobie plac z używanymi samochodami bez golfów "w benzynie" i "audików w tedeiku"?
Może zresztą te wszystkie przepowiednie są nic nie warte? Może wypalą plany rozwoju elektromobilności i za ćwierć wieku po drogach między Bałtykiem a Tatrami będą jeździły miliony pojazdów elektrycznych? Może spełnią się obietnice premiera Mateusza Morawieckiego i do tego czasu zamożność Polaków dorówna zamożności Niemców, Holendrów, Francuzów przez co rynek samochodów używanych zacznie u nas odgrywać zupełnie marginalną rolę? A jeżeli nie, to zmieni się nastawienie rodaków, którzy zamiast dużych, wypasionych, kilkunastoletnich fur z nieznaną historią i przebiegiem "do ustalenia" zwrócą się ku samochodom skromniejszym, ale nowym? A może zdarzy się coś zupełnie nieprzewidywanego, co zmieni obraz transportu?
W 1894 r. londyński "Times" prognozował, że przy tak szybkim, jak wówczas notowano, wzroście liczby powozów i dorożek, do 1950 r. każda większa ulica w stolicy Wielkiej Brytanii zostanie przykryta warstwą końskiego łajna o grubości trzech metrów...