Państwo polskie nienawidzi kierowców

Wstrząsnęły mną ostatnio dwie historie o tym, jak to w majestacie prawa Bogu ducha winni ludzie stracili, stracą lub mogli stracić swoje samochody.

Państwo najpierw auta zarejestrowało. A potem... / Fot: Stefan Maszewski
Państwo najpierw auta zarejestrowało. A potem... / Fot: Stefan MaszewskiReporter

Rzecz w tym, że im więcej o tym myślę, tym mniej rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Racjonalne próby wyjaśnienia zawiodły, więc pozostaje jedynie teoria czystej, bezinteresownej nienawiści naszego państwa do zmotoryzowanych obywateli. Posłuchajcie...

Historia pierwsza. Młode małżeństwo, któremu właśnie urodziło się dziecko, sprowadziło ze Szwajcarii kilkuletnią Skodę Octavię kombi, bogato wyposażoną, z niewielkim przebiegiem. Rzecz jasna lekko uszkodzoną: lampa, zderzak, w sumie nic poważnego, a że głowa rodziny jest mechanikiem, samochód wkrótce jest w idealnym stanie. Przechodzi obowiązkowy przegląd techniczny, zostaje zarejestrowany i ubezpieczony. Nic, tylko jeździć.

Mniej więcej w tym samym czasie inny kierowca sprowadził z USA Audi S4. Podobnie jak wyżej: samochód lekko uszkodzony, naprawiony, przegląd techniczny, rejestracja. Podczas jazdy wciskało mnie w fotel. Obie te sprawy łączy pismo z Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska do właścicieli wspomnianych aut z informacją, że muszą oni w ciągu 30 dni swoje samochody... zezłomować. To nie wszystko - grozi im jeszcze grzywna w wysokości od 50 do 300 tys. zł za nielegalne sprowadzenie odpadów na teren Unii Europejskiej.

Druga historia, którą od niedawna żyje Śląsk... Pewien łebski przedsiębiorca sprzedawał samochody używane, zezłomowane w Niemczech. Według prokuratury, auta trafiły do Polski i zostały sprzedane, a następnie zarejestrowane na fałszywych papierach. Pamiętamy, że niedawno rząd niemiecki dopłacał do nowych samochodów, jeśli ktoś chciał pozbyć się pojazdu starszego niż 10 lat. Okazuje się, że wiele z takich aut trafiło do Polski, a nieszczęśnicy, którzy je kupili (poszkodowanych w tej sprawie jest ok. 300 osób), dostali pisma o konieczności ich wyrejestrowania, ponieważ mają one wadę prawną. Wielu pechowych nabywców już to zrobiło i je zezłomowało lub sprzedało na części. Niektórzy walczą nadal, przechodząc kolejne szczeble odwoławcze, na Naczelnym Sądzie Administracyjnym kończąc.

Wspólny schemat tych spraw jest oczywisty: bezradność ludzi wobec dziwacznych działań przedstawicieli państwa, które powinno ich chronić, a próbuje ograbić z dorobku życia. A nawet jeszcze bardziej, jeśli uświadomimy sobie, że ludzie często się na kupno wspomnianych pojazdów zapożyczali.

Im więcej o tym myślę, tym mniej rozumiem. W przypadku audi i skody absurd sięga zenitu: państwo samochód rejestruje, jego urzędnik na podstawie obowiązujących przepisów stwierdza, że samochód jest sprawny i dopuszcza go do ruchu, a w tym samym czasie inny przedstawiciel państwa, oczywiście znowu na podstawie stosownych paragrafów, twierdzi, że to odpad, który trzeba zezłomować. Przy czym żaden urzędnik GIOŚ nie pofatygował się nawet, żeby zobaczyć, co według niego tym odpadem jest. Tradycyjnie: "pracowali na dokumentach".

Przypominam, że cały czas rozmawiamy o samochodach, które każdy z nas wziąłby z pocałowaniem ręki. Jaki interes ma państwo w tym, żeby swoim obywatelom odbierać dobre samochody? Kto poniesie jakąkolwiek szkodę z tego powodu, że normalne młode małżeństwo z małym dzieckiem będzie jeździło dobrym, rodzinnym samochodem? Oczywiście, połakomienie się na grzywnę w wysokości - przypomnijmy - od 50 do 300 tys. zł to dobry powód. Dla bandyty, ale czy dla państwa, które powinno dbać o swoich obywateli?

Druga historia jest trochę bardziej złożona. Żeby była jasność: rozumiem, że samochody mają wadę prawną, że być może (sprawy jeszcze nie rozstrzygnął sąd) został naruszony polski porządek prawny, a więc powaga państwa. OK, ale kto na tym faktycznie stracił? Nikt tych samochodów nie ukradł. Ktoś był na tyle sprytny, że zarobił parę złotych, zagospodarowując coś, co Niemcy uznali za niepotrzebne. Szkodę poniósł rząd niemiecki, który dopłacał do nowych aut po 2500 euro? Jakoś nie potrafię przejąć się ani "krzywdą" państwa polskiego, ani niemieckiego. Ale za to jak najbardziej interesuje mnie los człowieka, któremu odbiera się w majestacie prawa np. 12 -letniego golfa, astrę czy octavię. Samochody te kupione były w dobrej wierze, po normalnej, rynkowej cenie. Cierpią zatem jak zwykle ci, którzy najmniej albo w ogóle nie zawinili.

Żeby pokazać wyraźnie cały absurd tej sprawy: państwo, znowu, wcześniej te samochody zarejestrowało, nie dopatrując się żadnych nieprawidłowości w dokumentach. Co najgorsze, jednocześnie to samo państwo nie potrafi dać obywatelowi żadnych narzędzi, pozwalających sprawdzić przed zakupem legalność samochodu.

Powtórzę wyraźnie, gdyby ktoś nie zrozumiał: w tej chwili nie ma żadnego sposobu, żeby kupić w 100 proc. pewne auto z zagranicy. A ponieważ dotyczy to również urzędników "organu rejestrującego", więc całe ryzyko przerzuca się na obywateli. Urzędnik za zarejestrowanie trefnego pojazdu nie poniesie żadnych konsekwencji, nam mogą go zabrać.

Oczywiście, w sprawie ze Śląska urzędnicy podkreślają, że nikt nie mówi o odbieraniu samochodu, należy je tylko wyrejestrować. Mogę sprzedać na części? Mogę. Mogę sobie postawić jako kwietnik w ogródku? Oczywiście, przecież żyjemy w wolnym kraju...

Rozumiem, że auta te należy wyeliminować z obrotu, ale nie mam pojęcia, dlaczego ci pechowi kierowcy, którzy je kupili za własne pieniądze, w dobrej wierze, nie mogą swoich samochodów użytkować nadal, aż do ich zajeżdżenia i - wtedy - oddania na złom. Wszyscy właściciele feralnych samochodów podkreślają, że od strony użytkowej są (lub byli) z nich bardzo zadowoleni i bardzo chętnie skorzystaliby z takiego rozwiązania. Cóż, kiedy polskie prawo czegoś takiego nie przewiduje...

Wiemy, co tracą ludzie. Co jednak zyskuje państwo? Być może prawo zostało naruszone, ale, jak mawiał pewien prorok, to szabas jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabasu. Przepisy są dla ludzi, a nie ludzie dla przepisów. Tym bardziej, że najdotkliwsze konsekwencje spotykają akurat tych, którzy nic złego nie zrobili. Jeśli prawo ma nam służyć i jest po to, żeby było nam lepiej, to nie mam zielonego pojęcia, co zyskamy na tym, że chcemy zabierać ludziom ich samochody. Mnie przez to lepiej na pewno nie będzie i wątpię, żeby było komukolwiek.

A najbardziej jestem ciekaw, co się stanie, jeśli handlarz zostanie uniewinniony. Niemożliwe? Na razie akt oskarżenia nie trafił jeszcze do sądu, a przypominam sobie kilka spektakularnych sukcesów polskich organów ścigania, które zakończyły się w sądzie równie spektakularnymi klapami. Myślę, że jeszcze będę miał o czym pisać...

Tomasz Bodył

Autor jest dziennikarzem TVN Turbo

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas