Panika i popłoch, czyli policja na giełdzie

Giełdy samochodowe to jedna z pozostałości po okresie realnego socjalizmu. Jeszcze 20 lat temu auta kupowało się głównie tam.

Dziś na placach targowych zlokalizowanych na obrzeżach większych miast dostać można praktycznie wszystko - od ubrań, przez towary z tzw. niemieckich "wystawek" po... cios w twarz. Przy okazji sobotnich "imprez" właścicieli zmieniają nie tylko pojazdy czy kosmetyki, ale też portfele i telefony komórkowe...

Opinia, że na giełdach łatwo paść ofiarą złodzieja lub oszusta jest głęboko zakorzeniona w naszej świadomości. Do miana legend urosły różnego rodzaju anegdoty o "dużych fiatach" z dębowymi tłokami, podrabianych dokumentach czy wystawianiu do sprzedaży pojazdu składającego się z dwóch innych. Czy dziś, gdy samochody przestały już być traktowane jak lokata kapitału, wizyta panów w mundurach wciąż wywołuje na giełdach popłoch?

Reklama

W minioną sobotę mogli się o tym przekonać policjanci z Dolnego Śląska, którzy wraz z kolegami z Niemiec odwiedzili giełdę samochodową w Lubinie. Siedemdziesięciu funkcjonariuszy sprawdzało oferowane do sprzedaży pojazdy głównie pod kątem tego, czy nie pochodzą one z kradzieży. Efekt "nalotu" był imponujący. Cztery ze skontrolowanych aut (o łącznej wartości około 120 tys. zł) figurowały w bazie danych pojazdów poszukiwanych - samochody skradziono na terenie Niemiec i Belgii. Jeden z handlarzy oferował też części karoserii pochodzące z auta skradzionego w naszym kraju.

Podsumowując - policyjna wizyta na lubiąskiej giełdzie zakończyła się odzyskaniem czterech skradzionych aut i zatrzymaniem sześciu osób. Po przesłuchaniu trzy z nich trafiły do policyjnego aresztu.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy