Oszukał system, by naładować auto elektryczne. Potrzebował kartki i taśmy
Naładowanie auta elektrycznego w 2024 roku to nic trudnego? Przykład portu lotniczego we Wrocławiu pokazuje, że nawet tak prostą czynność można bardzo skomplikować. Aby wjechać pod ładowarkę, trzeba sfałszować tablice rejestracyjne. Historia opisana na jednym z forum poświęconym elektromobilności w Polsce woła o pomstę do nieba.
Co jest potrzebne do naładowania auta elektrycznego? Na zdrowy rozum mogłoby się wydawać, że auto elektryczne, kabel i ładowarka. Jednakże, odwiedzający port lotniczy we Wrocławiu niekiedy potrzebują także kartki, taśmy samoprzylepnej i czegoś do pisania. Tak przynajmniej wynika z historii przedstawionej na jednym z forum poświęconym elektromobilności w Polsce - co gorsza, takie sytuacje są na lotnisku im. Mikołaja Kopernika na porządku dziennym.
Swoją historią z internautami podzielił się pan Sylwester, który przed wylotem w nieznane zarezerwował sobie miejsce parkingowe na jednej ze stref (A, B, C lub D) przez stronę internetową lotniska. Przed odprawą chciał jednak skorzystać z ładowarki, aby po powrocie wsiąść do w pełni naładowanego samochodu. Plan był dobry, ale realizacja okazała się cięższa, niż ktokolwiek by przypuszczał.
Stacja ładowania jest w rzeczy samej zlokalizowana na terenie lotniska, jednak znajduje się na parkingu godzinowym w strefie “G", do którego samochody z ważną rezerwacją na inne strefy (A, B, C i D) wjechać nie mogą. Dlaczego? System nie pozwala na wydrukowanie osobnego biletu, kiedy auto o wybranych numerach wjechało już na teren parkingu inną bramką.
Sprawa co najmniej dziwna, ale problem szybko udało się rozwiązać. Jak tłumaczy pan Sylwester, było to możliwe dzięki uprzejmej pani na recepcji parkingu, która nie była zdziwiona całą sytuacją i zaraz po wręczeniu mężczyźnie taśmy samoprzylepnej i kartki, w prosty sposób wyjaśniła, co należy zrobić.
Jak się okazało, żeby klient z wykupionym miejscem w strefach do dłuższych postojów mógł skorzystać z ładowarki w strefie “G", musi opuścić teren parkingu, a następnie sfałszować numery rejestracyjne. Następnie na “lewych tablicach" mężczyzna musiał przejechać kilkaset metrów i wrócić pod szlaban, pod którym maszyna wydrukowała mu bilet z “nowymi numerami", które nie figurują w bazie. Tym sposobem klient trafia pod ładowarkę gdzie doładowuje akumulatory.
Po zakończonym ładowaniu mężczyźnie udało się wyjechać z parkingu na "lewych numerach". Następnie musiał odsłonić oryginalne tablice i powrócić na prawdziwych numerach do wybranej strefy, gdzie czekało na niego zarezerwowane miejsce. W całej tej historii dziwi fakt, że pracownik obsługi bardzo dobrze wiedział, jak obejść system i uspokoić kierowcę. Wygląda więc na to, że z podobną sprawą do okienka regularnie się ktoś zgłasza. Wynika tak chociażby z komentarzy pod wpisem - przynajmniej kilka innych osób musiało skorzystać z uprzejmości obsługi i posłużyć się taśmą oraz kartką.
Warto zwrócić uwagę na jedną rzecz. Kierowca krążąc wokół strefy lotniska z zasłoniętymi tablicami ryzykował sporym mandatem. Zwłaszcza, że - jak opisuje - zakrywał tablice na oczach funkcjonariuszy policji i straży granicznej. Zgodnie z polskim prawem za zasłanianie lub ozdabianie tablic rejestracyjnych w sposób, który uniemożliwia ich odczytanie, grozi mandat w wysokości 500 zł.