OC. Wcześniej 422,82 zł, dzisiaj kontynuacja za 1193,84 zł. Dlaczego tak jest?
"Jeśli cena polis nie wzrośnie, to nastąpi petryfikacja stanu nierentowności ubezpieczeń komunikacyjnych, co w dalszej perspektywie może stanowić zagrożenie dla stabilności systemu ubezpieczeń i wypłaty odszkodowań. (...) Nie sposób ponadto nie dostrzec korelacji wielkości składki z jakością wypłacanych świadczeń" - tak gwałtowny wzrost cen ubezpieczeń komunikacyjnych tłumaczyła w Sejmie (cytujemy za doniesieniami w mediach) wiceprezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Dorota Karczewska. Wszystko jasne?
Nie? To może kierowców psioczących na podwyżki OC uspokoją słowa premier Beaty Szydło, która za obecną sytuację na rynku ubezpieczeń OC obwinia... poprzednie rządy PO i PSL. Sądząc po komentarzach, wielu internautów podziela tę opinię. Do tej grupy należy "Artur Najmer", który pisze: "Wypłaty z OC poszły lawinowo w górę kiedy oprócz odszkodowania pojawiło się pojęcie zadośćuczynienia. A to nastąpiło 30 maja 2008 r. Dokładnie wtedy w KC pojawił się art. 446 par. 4. A od wyborów parlamentarnych 21 października 2007 r. rządy w Polsce sprawowała PO wraz z PSL. Więc Pani Premier ma 100% racji".
Jednak nie wszyscy są podobnego zdania. Tak jak nie wszyscy dają wiarę przekazanej przez wiceprezes Karczewską informacji, że ceny AC i OC wzrosły dotychczas średnio o 20-30 proc.
"Moja ostatnia opłata OC wynosiła 422,82, dzisiaj dostałem propozycję kontynuacji w cenie 1193,84 i to przy zachowaniu -70% zniżki za bezszkodową jazdę. Przygotujcie się na taką właśnie bandycką ewentualność" - ostrzega "Wilga".
Niektórzy powątpiewają w rzetelność danych, wedle których "na koniec 2015 r. miała miejsce najwyższa strata techniczna w historii polskiego rynku ubezpieczeniowego w wysokości prawie jednego miliarda złotych".
"Ekspert": "Nie wierzę w rzekome straty, jakoś przez tyle lat kombinowali, oszukiwali na odszkodowaniach i było dobrze, teraz, jak rentowność nieco spadła, to wymyślają "stratę techniczną" - kreatywna księgowość."
"A mnie zastanawia, jak można rok do roku notować stratę na działalności podstawowej i niczego nie zmieniać? A może ta strata jest tylko wirtualna?" - pisze "hmmm" i od razu występuje z konkretną propozycją: " A jak rząd chce coś zrobić z OC, to niech wprowadzi w końcu OC na kierowcę, a nie na samochód. Samochód sam nie jeździ, więc to bez sensu żeby miał OC. A jak ktoś ma kilka samochodów, to nie jeździ wszystkimi jednocześnie tylko jednym, więc bez sensu by płacił kilka składek." Jest sporo głosów, opowiadających się za jeszcze mocniejszym zróżnicowaniem składek dla kierowców, którzy jeżdżą bezpiecznie, nie korzystają z odszkodowań oraz dla sprawców kolizji i wypadków. "Niech płacą ci, którzy mają najwięcej stłuczek! Przez 30 lat nie miałem żadnej stłuczki i dlaczego ja mam płacić za kogoś? Złodziejstwo!" - oburza się "hanysnor".
"chemikoos" chciałby, by na wysokość stawki OC wpływ miały... mandaty, którymi karany jest dany kierowca: "To by odzwierciedlało lepiej sytuację niż obecny system, gdzie decyduje np. pojemność silnika(sic!). Przy uwzględnieniu mandatów ci, co odstawiają cyrk na drogach mają cyrk w polisach, a normalni użytkownicy mają święty spokój i niską składkę."
Jeszcze inną receptę podsuwa "driver": "Skasować regionalizację rejestracji jako czynnik kształtujący wysokość ubezpieczenia. "Słoiki" zarejestrowane w swoich wioskach płacą taniej niż w dużych miastach, ale to w tych miastach powodują kolizje przez co zameldowani tam płacą więcej."
Telefoniczne "oględziny" uszkodzonego samochodu jako podstawa do ustalenia wysokości odszkodowania... Czy potrafilibyście sami coś takiego wymyślić?
"Kierowca" doradza przeanalizowanie sposobu, w jaki firmy ubezpieczeniowe wydają pieniądze zebrane ze składek OC: "Wystarczy porównać cenę naprawy po kolizji dla klienta z ulicy a wyceny i wypłaty firm ubezpieczeniowych. Za jakiś czas znowu może być mało. Dla mnie ubezpieczyciele nie radzą sobie z kosztami, które "generuje" cała układanka likwidacji szkód."
"ds" ocenia sytuację z ubezpieczeniami komunikacyjnymi w kontekście międzynarodowym, co prowadzi go do niewesołych wniosków. "Porównałem stawki w Polsce i w Niemczech. Na dziś propozycja w Polsce to od 820 - 1000 zł (...) . W Niemczech oferty w okolicach 340-380 euro (...). Wypłaty w Niemczech są około trzykrotnie większe z powodu wyższej ceny roboczogodziny. Więc podwyżki są dla zysków a nie dla pokrycia strat" - pisze.
"Łukasz" z kolei narzeka, że mimo wzrostu cen polis, odszkodowania są w Polsce, jego zdaniem, bardzo niskie: "Płaci się ogromne stawki a jak dojdzie do wypadku i człowiek stara się o odszkodowanie z oc sprawcy to wypłacają marny chłam."
Obecny gwałtowny wzrost stawek OC jest ponoć efektem wcześniejszej długotrwałej wojny cenowej między firmami ubezpieczeniowymi, które walcząc o klientów schodziły z cenami polis poniżej progu opłacalności. Tkwi w tym pewna nielogiczność. Na zdrowy rozsądek wydawałoby się bowiem, że ktoś, kto został zmuszony przez konkurencję do wystawienia towaru po zbyt niskiej, przynoszącej straty cenie, nie będzie zabiegał, by sprzedawać go jak najwięcej, czyli więcej też dokładać do interesu. Przeciwnie: spróbuje zniechęcać potencjalnych nabywców do tej oferty, koncentrując się na asortymencie dochodowym. Zauważył to "Max", pisząc: "Przecież nikt firm ubezpieczeniowych nie zmusi do sprzedaży polis ze stratą. Zawsze mogli podnieść stawki do koniecznego poziomu a tego nie robili, lecz wręcz obniżali stawki, aby sprzedać podobno nieopłacalne ubezpieczenia."
Wspomniany paradoks stara się wyjaśnić "Carl": "Zmieniły się zalecenia KNF, które zabraniają ubezpieczycielom prowadzić jakiejkolwiek gałęzi działalności ze stratą - do tej pory ubezpieczyciele rekompensowali straty z OC dochodami z innych ubezpieczeń. Zmiana zaleceń spowodowała, że mimo, że inne gałęzie są wyjątkowo rentowne, to nie mogą utrzymywać pozostałych nierentownych."
Tak się złożyło, że sami ostatnio doświadczyliśmy postępowania ubezpieczycieli w przypadku ubezpieczeń OC. Oto kierowca A wyjeżdżając pewnego wieczoru z miejsca parkingowego na jednej z ciasnych, krakowskich uliczek uderzył w bok prawidłowo zaparkowanego samochodu kierowcy B, uszkadzając tylny błotnik i zderzak w jego niemłodym już, ale przecież zupełnie sprawnym Volvo V40. Sprawca kolizji przyznał się do winy, podpisał stosowne oświadczenie i podał dane swojej polisy OC. Jeszcze tego samego dnia kierowca B zgłosił szkodę przez infolinię firmy ubezpieczającej kierowcę A. Nazajutrz zadzwonił do niego rzeczoznawca w celu... zdalnego, telefonicznego dokonania oględzin uszkodzonego auta. Poprosił o podanie umiejscowienia wgłębień, oszacowanie ich głębokości i rozmiarów przez zmierzenie, ile wielokrotności rozłożonej męskiej dłoni zmieści się na wgniecionej powierzchni, ocenę stopnia zniszczenia lakieru itp. Na pytanie, czy może chciałby przynajmniej zobaczyć zdjęcia wspomnianych uszkodzeń odparł, że to niepotrzebne, a potem zaproponował odszkodowanie w wysokości, uwaga, dokładnie 1097 złotych i 75 groszy. Zdumiony całą sytuacją kierowca B uznał, że to za mało i zdecydował się na wizytę w punkcie likwidacji szkód. Teraz czeka na ostateczną wycenę.
Telefoniczne "oględziny" uszkodzonego samochodu jako podstawa do ustalenia wysokości odszkodowania... Czy potrafilibyście sami coś takiego wymyślić?