Nowy podatek a branża samochodowa. Będzie drożej!
Czy grozi nam skokowa podwyżka cen samochodów, części zamiennych, olejów, akcesoriów motoryzacyjnych, kosmetyków przeznaczonych do pielęgnacji aut itp.? Niestety, trudno ją wykluczyć. Powodem jest utrzymujący się od pewnego czasu wysoki kurs obcych walut, zwłaszcza euro, oraz nowy podatek od sprzedaży detalicznej.
W kampanii wyborczej zapowiadano, że dotknie on wyłącznie wielkie zagraniczne sieci handlowe, różnymi, sprytnymi sposobami umykające przed polskim fiskusem. Teraz okazuje się, iż owa danina będzie miała zasięg znacznie rozleglejszy i obejmie m.in. przedsiębiorstwa działające w ramach tzw. franczyzy, czyli takie, które pozostając samodzielnymi, odrębnymi podmiotami gospodarczymi, funkcjonują jednak pod wspólną marką handlową, według jednolitych, ustalonych przez patrona reguł. Nie jest tajemnicą, że na takich zasadach opiera się w Polsce handel nowymi samochodami.
Według interpretacji przedstawionej przez Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego w komentarzu do opublikowanego przez Ministerstwo Finansów projektu wspomnianego podatku, "w ramach sieci dealerskiej franczyzodawcą będzie generalny importer (dostawca) a sprzedawcą detalicznym dealer sprzedający pojazdy, części i akcesoria (towary) konsumentom".
Projekt przewiduje, że stawka nowego podatku będzie uzależniona od wysokości obrotu (przychodu). Przy przychodach mieszczących się między 1,5 a 300 mln zł miesięcznie (poniżej 1,5 mln zł podatku nie będzie płaciło się w ogóle, co jest ukłonem w kierunku drobnych sprzedawców) wyniesie ona 0,7 proc. Od nadwyżki powyżej 300 mln zł - 1,3 proc. Dodatkowym haraczem planuje się obłożyć handel w soboty, niedziele i święta. W te dni stawka podatku ma wynosić 1,6 proc. (do 300 mln zł) lub 1,9 proc. (dla nadwyżki ponad 300 mln zł).
0,7-1,9 proc. ekstra podatku przy liczonych w setkach milionów złotych obrotach wydaje się obciążeniem umiarkowanym, by nie rzec nieistotnym. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że mówimy tu o opodatkowaniu przychodu, a nie dochodu, czyli różnicy między osiągniętym przychodem, a poniesionymi przez przedsiębiorcę kosztami.
Wyobraźmy sobie importera, który poprzez swoją sieć dilerską sprzedaje rocznie w Polsce 10 tys. samochodów marki X w średniej cenie detalicznej netto (bez podatku VAT) 50 tys. zł. Oznacza to, że osiąga on ze wspomnianego źródła przychody w wysokości 500 mln zł rocznie. Nowym podatkiem będzie obciążona kwota 482 mln zł (500 - 12x1,5), a jego wartość wyniesie 3 mln 374 tys. zł (482x0,007). I to pod warunkiem, że firma będzie handlowała wyłącznie w dni powszednie, bez weekendów!
Załóżmy teraz, że marża narzucana przez sprzedawcę detalicznego na samochód (różnica między ceną płaconą dostawcy, a uzyskiwaną od klienta) wynosi 10 proc. Od razu wyjaśnijmy, że są to wartości czysto hipotetyczne, bowiem rzeczywiste wysokości wskaźników ekonomicznych nie są publicznie ujawniane; w nieoficjalnych rozmowach dealerzy przyznają się do marż ledwie kilkuprocentowych. Dla jasności rachunku zostańmy jednak przy owych 10 proc.
Taka marża oznacza, że na 10 tysiącach sprzedanych aut, dealerzy "zarabiają" 50 mln zł. Cudzysłów jest tu potrzebny, bo przecież z tych pieniędzy trzeba pokryć koszty funkcjonowania firmy. Niech utrzymanie salonów, płace pracowników, marketing, reklama, różnego rodzaju opłaty itp. pochłoną połowę wpływów z marży, czyli 25 mln zł. W kasie, przed opodatkowaniem podatkiem dochodowym, zostanie zatem drugie 25 mln zł. Przy tej kwocie niemal 3,4 mln zł odprowadzonych z tytułu podatku od sprzedaży detalicznej staje się kwotą niebagatelną, bo stanowiącą około 13,5 proc. dochodu. Czy w tej sytuacji można oczekiwać, że firmy handlujące nowymi samochodami, jak obiecuje rząd, nie spróbują przerzucić skutków wprowadzenia dodatkowej daniny na swoich klientów?
Swoją drogą ciekawe, jak dilerzy będą bronić się przed nowym podatkiem. Zapewne wszelkimi sposobami postarają się zniechęcić do zakupu auta w sobotę lub niedzielę. Spore możliwości daje zapis, że "podatkiem nie będzie objęte świadczenie usług nawet jeśli w ramach świadczenia usługi następuje zbycie towaru". Zamiast kupować w sklepie w salonie dilerskim dywaniki do naszego samochodu, będziemy zatem korzystać z usługi ich "montażu". Gdy poprosimy o litrową butelkę oleju na dolewki, spotkamy się z ofertą skorzystania z usługi pt. "uzupełnienie poziomu oleju w silniku", nawet jeśli miałaby ona polegać wyłącznie na odkręceniu i zakręceniu korka. Kto wie, czy w cennikach nie pojawi się zupełnie nowa usługa pod nazwą: "przygotowanie i dostarczenie pojazdu samochodowego klientowi pod wskazany przez niego adres". Obejmie ona, tak jak w przypadku dywaników, również sam samochód.
I jeszcze jedno. Rządowy projekt przewiduje, że nowy podatek będzie dotyczył sprzedaży towarów przez przedsiębiorców konsumentom. Taka formuła jeszcze bardziej zachęci dealerów do skoncentrowania się na sprzedaży instytucjonalnej, czyli skierowania swojej oferty do firm, urzędów, zarządców flot itp., które to podmioty w świetle prawa konsumentami nie są.