Norwegia jest zieloną wyspą na mapie Europy. Wszystko dzięki ropie
Sprzedaż samochodów elektrycznych spada i są coraz mniejsze szanse na utrzymanie zakazu rejestracji aut spalinowych w 2035 roku. Jest jednak jeden kraj, w którym elektromobilność ma się świetnie i bije kolejne światowe rekordy. Zieloną wyspą na mapie Europy jest Norwegia.
Jak wynika z najnowszych danych o sprzedaży nowych samochodów, w sierpniu do pojazdów elektrycznych należało ponad 94 proc. całego rynku motoryzacyjnego w Norwegii. To rekord świata - w żadnym innym kraju udział samochodów bateryjnych w rynku nowych samochodów nie jest tak duży.
W sierpniu Norwegowie kupili 10 480 samochodów elektrycznych, co stanowi dokładnie 94,3 proc. wszystkich sprzedanych aut. Od początku roku z norweskich salonów wyjechało już 68 425 aut na prąd.
Ten wynik jest tym bardziej niezwykły, że został osiągnięty podczas ogólnego załamania sprzedaży samochodów bateryjnych. Europejski rynek elektromobilności dotknął kryzys wywołany wciąż rosnącymi cenami aut na baterie, powolnym rozwojem infrastruktury ładowania i zakończeniem programów dopłat. W efekcie w lipcu, auta elektryczne stanowiły tylko 12,1 proc. sprzedanych samochodów w Europie.
Niestety, jeśli ktoś sądzi, że skoro da się w Norwegii, to podobne efekty można osiągnąć w innych krajach europejskich, to się rozczaruje. Norwegia jest krajem wyjątkowym, od wielu lat realizującym politykę, której celem jest osiągnięcie 100 proc. sprzedaży samochodów elektrycznych w 2025 roku.
Paradoksalnie, swoją pozycję na rynku elektryków, Norwegia zbudowała na paliwach kopalnych. To jeden z największych producentów gazu i ropy naftowej. Niemal całość wydobycia trafia jednak na eksport, dzięki czemu Norwegia jest krajem zamożnym. Niezależnie od przyjętego kryterium, kraj ten zawsze plasuje się w czołówce najbogatszych państw na świecie. To oczywiście przekłada się na poziom zamożności mieszkańców. Norwegowie bez problemu mogą sobie pozwolić na zakup nowego samochodu, więc przekierować ich zainteresowanie na pojazdy elektryczne jest łatwo - wystarczy obłożyć auta spalinowe wysokimi podatkami, których nie płaci się przy zakupie samochodów elektrycznych. Tak też zrobiono. Przykładowo auta na prąd zostały zwolnione z VAT-u, a auta spalinowe - obłożone opłatą rejestracyjną wynoszącą około 20-30 proc. ceny (w zależności od pojemności silnika).
W efekcie samochody spalinowe stały się droższe od porównywalnych aut elektrycznych. Ale to nie wszystko, bo pozostały jeszcze koszty eksploatacji. Benzyna i olej napędowy w Norwegii są wyraźnie droższe niż w Polsce (litr benzyny w przeliczeniu kosztuje ponad 8 zł). Za to prąd... Prąd okresami jest darmowy lub wręcz jego cena jest ujemna. Jak to możliwe?
Norwegia niemal całość energii elektrycznej wytwarza w elektrowniach wodnych (w Norwegii mieszka tylko niespełna 5,5 mln ludzi, czyli siedmiokrotnie mniej niż w Polsce). Taki prąd jest ekologiczny i tani w produkcji. W efekcie ceny energii elektrycznej są wielokrotnie niższe niż w Polsce, która ok. 60 proc. energii wytwarza z węgla, płacąc coraz większe unijne kary za emisję CO2 (wliczane oczywiście w cenę prądu). Od czasu do czasu media obiegają informacje, że w niektórych letnich dniach ceny norweskiego prądu wręcz spadają poniżej zera, czyli pracujące turbiny wodne produkują więcej energii niż Norwegowie są w stanie zużyć.
Rachunek ekonomiczny nie pozostawia więc wątpliwości. Zakup auta elektrycznego w Norwegii jest znacznie bardziej korzystny niż spalinowego.
Oczywiście nie jest też tak, że kierowca samochodu elektrycznego w Norwegii ma same benefity. Ze względu na to, że zdecydowana większość samochodów w tym kraju to auta bateryjne, ich kierowcy stracili już prawo do jazdy buspasami. Ponadto rząd norweski zdecydował się przywrócić VAT na auta bateryjne, ale póki co jest on płacony tylko w przypadku droższych samochodów i tylko od części ceny przekraczającej ustalony limit.