Mandaty nakładane szybciej
Więcej fotoradarów, wysokie kary, odbieranie praw jazdy.
Tak miało być już w przyszłym roku. Jednak nowe przepisy zostały skierowane do poprawki.
Nowelizacja kodeksu ruchu drogowego, zwana potocznie "ustawą fotoradarową", od samego początku budziła wiele kontrowersji zarówno wśród kierowców, jak i polityków. Mimo to w maju parlament przegłosował projekt. Ten zakładał, że za przewinienia zarejestrowane przez fotoradary od maja przyszłego roku kierowców karać będzie Inspekcja Transportu Drogowego, a nie - tak jak teraz - policja.
Cała procedura karania przebiegałaby niemal automatycznie i ekspresowo, dzięki utworzonemu w ITD Centrum Nadzoru nad Ruchem Drogowym obsługującemu sieć fotoradarów. Punkty karne, których najbardziej obecnie boją się kierowcy (po przekroczeniu limitu odbierane jest prawo jazdy), pozostałyby, ale tylko w teorii. Fotografię z fotoradaru miał otrzymywać zawsze właściciel auta. Jeśli nie wskazałby osoby, która prowadziła pojazd, dostawałby tylko karę pieniężną bez punktów. Planowano za to zaostrzyć wysokość maksymalnych kar dla piratów, którzy przekroczyliby prędkość o więcej niż 50 km/h. Zamiast obecnych 500 zł płaciliby 700 zł. W dodatku ta kwota mogłaby być jeszcze dwukrotnie wyższa, np. w przypadku niezapłacenia mandatu w terminie lub popełnienia w ciągu roku pięciu wykroczeń.
To jednak nie wszystko, osoby uchylające się od płacenia kar traciłyby prawo jazdy, a nawet samochody. Prezydent Lech Kaczyński zdecydował, że ustawę powinien przeanalizować Trybunał Konstytucyjny. Sędziowie postanowili odrzucić ją w całości.
Ich zdaniem system karania miał być zbyt surowy, bez możliwości skutecznego odwołania się od grzywny. Jednak przede wszystkim zarzucali ustawie wyłącznie fiskalny cel, postawiony wyżej niż poprawa bezpieczeństwa. Decyzja trybunału oznacza, że wszystko zostaje po staremu (mandaty z fotoradaru będziemy dostawać od policji i straży miejskiej).
Bez względu na to, która opcja zostanie wybrana, kary mają być dotkliwe i nakładane o wiele szybciej niż obecnie. Można tylko mieć nadzieję, że zanim pojawi się nowa ustawa, powstanie więcej dróg szybkiego ruchu, a z tych już zbudowanych znikną niepotrzebne ograniczenia prędkości. Sebastian Sulowski
Tekst pochodzi z tygodnika