​Maldonado - człowiek z misją

Pastor Maldonado zmarnował świetną okazję, żeby siedzieć cicho. Pytany o swoją przyszłość w F1, Wenezuelczyk zdradził nie tylko chęć pozostania z Williamsem, ale wręcz zamiary zaprowadzenia legendy wyścigów Grand Prix z powrotem na szczyt.

 Taka bezgraniczna wiara Pastora we własne możliwości budzi uśmiech politowania, ale przede wszystkim rodzi obawy o perspektywy samej ekipy.

Jakim kierowcą jest Pastor Maldonado z grubsza wiemy. Jeśli do zakwalifikowania go do kategorii zawodników "dzikich i nieprzewidywalnych" nie wystarczyły wyczyny w kategoriach juniorskich, dwa sezony spędzone w Formule 1 nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Mijają kolejne lata, Maldonado dawno już osiągnął wiek "męski", ale wciąż nie wiadomo czego się po nim spodziewać.

Owszem bywa, że Pastor jeździ szybko, od wielkiego dzwonu uda mu się jakiś błyskotliwy manewr, ale najczęściej jego występy są niespójne. Wenezuelczyk trochę przypomina drogowego pirata, który zachłyśnięty doznaniami płynącymi z jazdy wypada na autostradę, a koncentrując się na jak najszybszym dotarciu do celu, zapomina zerknąć na poziom paliwa w baku, o czym przypomina mu dopiero przymusowy postój na poboczu. Pastor koncentruje się albo na ogóle wyścigowego zagadnienia albo kwestiach szczegółowych, rzadko uwzględniając oba aspekty na raz, co w jego przypadku nieuchronnie prowadzi do kłopotów na torze. Najmniej złośliwy wniosek to taki, że żaden z niego materiał na lidera jakiegokolwiek zespołu Formuły 1.

Reklama

Wiemy też, dlaczego mimo dość oczywistego profilu Maldonado, jako kierowcy wszechstronnie nieutalentowanego, niegdyś potężny Williams powierzył mu tę odpowiedzialną funkcję. Powierzył, a właściwie sprzedał, bo wszystko tłumaczy skan faktury, opiewającej na kwotę 46 milionów dolarów, jaką za sezon jazdy zespół z Grove wystawia sponsorowi Wenezuelczyka, a który obejrzała w internecie chyba większość ciekawskich fanów F1.

Taka siła "argumentów" stawia Maldonado na czele listy kierowców, którzy zdobyli miejsce w F1 niekoniecznie dzięki przekonującym umiejętnościom. Dość powiedzieć, że pokaźna kwota o jaką wzbogaca się Williams wystarczyłaby na zatrudnienie w Lotusie dziesięciu Kimich Räikkönenów. Te 46 milionów to aż czwarta część budżetu zespołu z Grove, co każe podejrzewać, iż w procesie negocjacji nowej umowy karty rozdaje nie ekipa Franka Williamsa, ale Pastor i jego menadżer.

Jeszcze miesiąc temu Maldonado bez najmniejszej żenady wygadywał o kolejnych zespołach zainteresowanych zatrudnieniem go (czyt. kolejnych chętnych na zastrzyk wenezuelskich petrodolarów). Dzisiaj twierdzi, że jego priorytetem jest pozostanie w Williamsie, a poprzednie komentarze dotyczyły alternatyw wobec ewentualności pozbycia się go przez brytyjską stajnię. Mimo to nie doszukiwałbym się w tej zmianie postawy kierowcy, cudownego oprzytomnienia.

Pewność siebie Maldonado mówi wiele o nieco zwyrodniałym układzie, w którym większość zespołów Formuły 1, porzuconej przez rozrzutnych producentów samochodów, łakomie patrzy na pieniądze kierowców, spychając wartość ich kwalifikacji na dalszy plan. Fakt, iż dotyczy to także trzeciego najbardziej utytułowanego zespołu w stawce, czyni obraz sytuacji jeszcze posępniejszym. Mamy bowiem do czynienia z maskaradą, w której kierowca, jakim kilka lat temu nikt by się nie zainteresował, bryluje w roli pana życia i śmierci, decydując o tym, który z przymilających się do niego zespołów zasłużył na życiodajną finansową kroplówkę.

Jakby tego było mało, zupełnie przeciętny zawodnik, bez jakichkolwiek oporów deklaruje odważne plany wyciągnięcia Williamsa ze sportowych tarapatów, wprost na czoło stawki, w drodze ku wymarzonemu mistrzowskiemu tytułowi. Jakimi środkami Pastor zamierza tego dokonać, nie wiadomo, i nie podejmuję się zgadywać, ale jeśli Maldonado miał tu na myśli swoje umiejętności, obawiam się, że mogą one nie wystarczyć. Taka megalomania to w środowisku kierowców Formuły 1 żadna nowość, a często cecha wręcz pożądana, tyle że w przypadku Maldonado jest ona niestety bezpodstawna. 

Nic nie jest jeszcze przesądzone i możliwe, że po sezonie 2012 Pastor zniknie ze składu Williamsa, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi - a zwłaszcza wynik wyborów prezydenckich w Wenezueli - wskazują, że w przyszłym roku rezultaty zespołu nadal będą zależały głównie od dokonań Pastora. Ale czy spodziewane obranie kierunku na przyszłość z Maldonado może dziwić, skoro nikt inny nie oferuje równie pokaźnego wsparcia, a stery zespołu coraz śmielej przejmuje człowiek, którego małżonkę z niewiadomych przyczyn wyróżniono posadą kierowcy testowego?

Przykro to pisać i mam głęboką nadzieję, że ostatecznie się pomylę, ale zanosi się, że najbliższą przyszłością zespołu będzie nie chwalebny powrót do dawnej mistrzowskiej formy, a raczej niezmordowane starania w celu nadania terminowi "cyrk na kołach" zupełnie nowego wymiaru. Z wenezuelskim samozwańczym wybawcą w roli głównej atrakcji.

Jacek Kasprzyk

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama