Kiedyś to były zimy. Dziś możemy je tylko oglądać na zdjęciach
Dzisiejsze zimy w niczym nie przypominają zim nawiedzających Polskę kilkadziesiąt lat temu. Dziś opady śniegu są niewielkie, a służby zwykle błyskawicznie radzą sobie z usunięciem z dróg zalegającego białego puchu. Poza rejonami górskimi drogi przed zdecydowaną większość zimowych miesięcy są posypane solą i czarne.
Jednak kilkadziesiąt lat temu było inaczej. Potężne opady śniegu potrafiły zasypać drogi na wiele dni, a z odśnieżaniem nie radził sobie najcięższy sprzęt - spychacze na gąsienicach czy pługi wirnikowe.
Skalę wyzwań i zim, z jakimi musieli się mierzyć drogowcy, ilustruje opis akcji z 1970 roku, która miała miejsce na Podlasiu. Po pierwszych opadach śniegu pokrywa śniegu wynosiła 80 cm - dwa razy więcej niż w innych rejonach Polski. Z tymi opadami uporano się w miarę szybko, ale wtedy nastąpił prawdziwy śnieżny armageddon. Tym razem szalejąca zamieć śnieżna unieruchomiła transport na wszystkich drogach.
Nawałnica była tak potężna, że całe województwo zostało sparaliżowane. Drogowcy uruchomili wszystkie siły. Z baz wyjechało 130 pługów, które rozpoczęły akcję udrażniania chociaż najważniejszych dróg. W starciu z żywiołem były one jednak bez szans. Potężne pługi wirnikowe grzęzły w kilkumetrowych zaspach, a odśnieżone drogi były ponownie zasypywane nanoszonym przez wiatr śniegiem. Ogłoszono więc stan klęski żywiołowej, a do pomocy drogowcom skierowano mieszkańców.
W czasie zamieci dochodziło do wielu niebezpiecznych sytuacji. Karetka pogotowia wezwana do ciężko chorej kobiety niemal natychmiast po wyjechaniu poza teren miasta utknęła w zaspie. Dyspozytor pracujący w sztabie akcji zimowej natychmiast skierował specjalnie na ten odcinek dwa lekkie pługi śnieżne. Nie były one jednak w stanie usunąć z drogi zwałów śniegu, zadysponowano więc do akcji dodatkowy pług ciężki.
Dopiero taka kawalkada, sformowana z trzech pługów śnieżnych, była w stanie przebić się przez zaspy i utorować sześciokilometrowy odcinek drogi karetce. Pogotowie wzywane o godzinie 18 dotarło jednak na miejsce dopiero o północy.
Podlaski PKS zawiesił 219 połączeń i odwołał 1226 kursów. W zaspach w ciągu trzech dni utknęło ok. 100 autobusów, niektórych nie udało się uwolnić ze śnieżnej pułapki nawet przez 10 godzin.
Rekord pobił autobus relacji Suwałki - Białystok, który wyruszył w kurs w niedzielę rano, a do miejsca przeznaczenia dotarł w poniedziałek po południu. Pokonanie trasy o długości 130 km zajęło więc niemal dwa dni, a pasażerowie byli zmuszeni nocować w pojeździe.
Sytuację na drogach udało się opanować dopiero po kilku dniach. W akcję z atakiem zimy na drogach województwa zaangażowanych było 600 pracowników służby drogowej, którzy jednak by sobie nie poradzili bez pomocy mieszkańców. Policzono, że w szczytowym okresie za łopaty chwyciło 43 tysiące ludzi. Dopiero wspólnymi siłami udało się zapewnić przejezdność najważniejszych dróg.
Dziś takie zimy są niewyobrażalne, a o tym, jak pół wieku temu wyglądała walka ze śniegiem, przypominają już tylko archiwalne zdjęcia.