Jak legalnie łamać przepisy...

Jeśli ktoś twierdzi, że w XXI wieku w Polsce możliwe jest w jeden dzień pokonanie samochodem trasy Kraków - Sopot, z pełnym poszanowaniem przepisów drogowych, to albo jest ministrem infrastruktury, albo w życiu nie siedział za kierownicą.

Amerykańska droga międzystanowa
Amerykańska droga międzystanowaAFP

Kiepskiej jakości drogi, koszmarne oznakowanie i bezsensownie ustawiane ograniczenia sprawiają, że aby pokonać taką trasę zgodnie z przepisami, trzeba by zaplanować po drodze przynajmniej jeden nocleg.

Dlatego właśnie kierowcy nagminnie łamią ograniczenia prędkości, liczby wymalowane na znakach traktują wyłącznie informacyjnie, a drogówka to wróg, który czyha na ciężko zarobione pieniądze, a nie służba powołana po to, by troszczyć się o bezpieczeństwo.

Oczywiście jest to zachowanie karygodne, ale można je w pewnym stopniu zrozumieć. Bo niby jak inaczej "zmieścić" się w ośmiogodzinnym dniu pracy, skoro pracodawca wymaga pokonania w tym czasie 600 km?

Podchody na drodze

Przedstawiciele handlowi i wszyscy ci, którzy spędzają za kółkiem długie godziny, każdego dnia bawią się więc w "podchody" z drogówką. Ci pierwsi uzbrojeni są w CB radia, drudzy w nieoznakowane radiowozy i laserowe mierniki prędkości. Wielu kierowców przed wybraniem się w dalszą trasę odkłada nawet specjalny budżet, który - jeśli zajdzie taka potrzeba - przeznaczają na "upominki" dla funkcjonariuszy lub spłatę otrzymanych mandatów.

Amerykańska propozycja

Okazuje się jednak, że podobne problemy dotyczą nie tylko Polski, a wyjście z tej korupcjogennej sytuacji znalazł pewien Amerykanin. Eugene DiSimone - kandydat na gubernatora stanu Nevada - wpadł na banalnie prosty pomysł, który - przynajmniej wg nas - ma duże szanse, by przyjąć się w Polsce.

DiSimone proponuje, by wprowadzić w Nevadzie opłatę, której uiszczenie pozwalałoby kierowcom podnosić limit prędkości na niektórych dogach. Projekt jest genialny w swej prostocie - za 25 dolarów - kierowcy mogliby wykupić specjalną winietę, która na wyznaczonych drogach zezwalałaby na poruszanie się z prędkością do 90 mph (około 145 km/h). "Licencja" taka wydawana byłaby na czas 24 godzin, a samochód przechodziłby najpierw stosowny przegląd (pamiętajmy, że dla większości aut w Stanach dłuższa jazda z taką prędkością jest zabójcza dla skrzyni biegów).

Warto przy tym zauważyć, że Nevada to stan, który już dawno uznał, że ograniczenie prędkości to ograniczenie swobód obywatelskich i w 1995 roku znacząco podniósł autostradowe limity prędkości. Na autostradach międzystanowych na obszarach pozamiejskich wynoszą one 75 mph (120 km/h), na obszarach miejskich 65 mph (105 km/h), zaś na innych drogach na obszarach pozamiejskich - 70 mph (112 km/h).

AFP

A może tak w Polsce?

Oczywiście stawka 25 dolarów wydaje się nieco wygórowana (wiewiórki donoszą, że policjanci drogówki zadowalają się przeważnie banknotem 50-złotowym), ale winiety pozwalające na łamanie ograniczeń prędkości wydają się mieć w Polsce przyszłość.

Przypomnijmy, że mimo dziesiątek lat starań, autostrad, za przejazd którymi można by "kasować" kierowców, jest w Polsce jak na lekarstwo. Ogłoszony niedawno pomysł pobierania opłat za przejazdy obwodnicami spotkał się z ostrą reakcją społeczeństwa.

Na nasz gust, wyborcy inaczej podeszliby jednak do kwestii winiet, których zakup byłby przecież dobrowolny. Dzięki takiemu dokumentowi - płacąc dajmy na to 50 zł/dobę - kierowca nie musiałby się martwić, że jadąc setką po dwupasmowej, oddzielonej barierkami obwodnicy naraża się na ostrzał laserowymi miernikami prędkości tylko dlatego, że jakiś urzędnik postawił w tym miejscu "siedemdziesiątkę". Zmniejszyłoby się również zjawisko korupcji wśród policjantów.

Można też zaryzykować twierdzenie, że wprowadzenie winiet podnoszących ograniczenia prędkości w prosty sposób przełożyłoby się również na wzrost bezpieczeństwa. Z licznych analiz wynika bowiem, że na nowych, szerokich drogach, gdzie kierowcy i tak nagminnie łamią przepisy, dochodzi do mniejszej liczby wypadków. Gdyby obowiązywały na nich podnoszące prędkość winiety, zamiast pilnować lusterek (czy nie czai się w nich nieoznakowana vectra) i skupić wzrok na szukaniu ukrytych pod siatkami maskującymi fotoradarów, kierowcy mogliby w końcu poświęcać więcej uwagi na to, co dzieje się na drodze...

Zostań fanem naszego profilu na Facebooku. Tam można wygrać wiele motoryzacyjnych gadżetów oraz już niebawem... samochód na weekend z pełnym bakiem! Wystarczy kliknąć w "lubię to" w poniższej ramce.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas