Im bardziej dziurawa droga, tym jest na niej bezpieczniej
"Wracając do domu podjechałem do złego domu i zderzyłem się z drzewem, którego nie mam (...). Budka telefoniczna zbliżała się. Kiedy próbowałem zjechać jej z drogi, uderzyła w mój przód (...). Broniąc się przed uderzeniem zderzaka samochodu przede mną, uderzyłem przechodnia (...). Niewidzialny samochód nadjechał znikąd, uderzył w mój i zniknął (...). Przechodzień nie miał żadnego pomysłu, którędy uciekać, więc go przejechałem (...)"...
Oto kilka z krążących w sieci wyjątków z opisów wypadków drogowych, serwowanych firmom ubezpieczeniowym przez kierowców. Nie bierzemy odpowiedzialności za ich stuprocentową autentyczność, ale niewątpliwie pokazują pewną ogólną prawidłowość: skłonność do przerzucania winy za przykre zdarzenia, w których uczestniczymy, na innych użytkowników dróg, obiektywne, niezależne od nas okoliczności, nieszczęśliwe zbiegi okoliczności.
Oficjalne policyjne statystyki są mniej barwne, choć też interesujące. Na przykład w Wielkiej Brytanii uznaje się, że prawie 70 proc. wszystkich wypadków drogowych wynika z błędów kierowców. Nadmierna prędkość jest - według Brytyjczyków - przyczyną zaledwie ok. 5 proc. tego typu zdarzeń. Podejście do tego zagadnienia polskich speców od bezpieczeństwa na drogach jest zupełnie inne.
Oślepiło cię słońce? Przed maskę samochodu wybiegł nagle pies? Wpadłeś w poślizg? Nie udało ci się umknąć przed zbliżającą się budką telefoniczną? Bo jechałeś zbyt szybko! Gdybyś poruszał się wolniej, prawdopodobnie zdołałbyś ominąć przeszkodę, zahamować na czas, uniknąć zderzenia...
To oczywiście prawda. Jednak rozumując w ten sposób dochodzimy do wniosku, że najwyższą formą bezpieczeństwa ruchu jest bezruch (zasadę tę skądinąd potwierdza znikoma liczba poważnych wypadków na zakorkowanych ulicach wielkich miast). Absurd, zważywszy, że samochód został wynaleziony po to, by umożliwić ludziom szybkie przemieszczanie się.
Uwielbiamy psioczyć na polskie drogi, widząc w ich fatalnym stanie winowajcę wielu nieszczęść. Statystyki policyjne tej powszechnej opinii nie potwierdzają. W ubiegłym roku niewłaściwy stan jezdni był przyczyną tylko 79 (siedemdziesięciu dziewięciu!) spośród 38 832 wypadków. Wskutek najechania na wybój, dziurę czy garb zginęły 3 osoby, a 82 zostały ranne. Paradoksalnie można uznać, że im bardziej dziurawa droga, tym jest na niej bezpieczniej.
Jeździmy po takiej nawierzchni wolniej i ostrożniej, choćby z obawy przed uszkodzeniem zawieszenia czy kół. I przeciwnie - na dobrym, równym asfalcie koncentracja słabnie, a noga głębiej wciska pedał gazu. Widać to doskonale na świeżo oddanych do użytku lub wyremontowanych odcinkach dróg, gdzie wielu kierowców całkowicie traci zdrowy rozsądek. Ustawiane tam ograniczenia prędkości tylko irytują i są nagminnie lekceważone.
Z punktu widzenia bezpieczeństwa ruchu największym problemem nie jest jakość nawierzchni dróg, lecz brak autostrad, nowoczesnych, bezkolizyjnych skrzyżowań, brak oddzielenia komunikacji tranzytowej od lokalnej itp. W 2010 r. w Polsce aż 83 proc. wypadków zdarzyło się na dwukierunkowych drogach jednojezdniowych.
Polską specyfiką, pogarszającą nasze miejsce w statystykach europejskich, jest także wszechobecność pieszych, w połączeniu z brakiem chodników i bezpiecznych przejść. Starsza, objuczona zakupami kobieta przebiegająca przez ruchliwą drogę szybkiego ruchu? Takiego zjawiska w Niemczech czy Holandii nie uświadczysz. U nas - jak najbardziej.
Oddzielnym zagadnieniem jest kultura kierowców, a raczej jej brak. Tymczasem wiadomo, że drobne uprzejmości, takie wzajemne ułatwianie sobie życia na drodze to też trudny do zlekceważenia czynnik wzmagający bezpieczeństwo ruchu.
Niedawno mieliśmy okazję przemierzyć w ciągu dwóch dni trasę Kraków - Katowice - Wrocław - Łódź - Olsztyn - Warszawa - Kraków. Grubo ponad 1000 kilometrów. Wniosek: jesteśmy narodem prawdziwych szczęściarzy, bowiem patrząc na zachowanie użytkowników dróg jedynie szczęściem można wytłumaczyć relatywnie niewielką liczbę wypadków i ich ofiar.
Niemal nikt już przecież nie zwraca uwagi na takie drobiazgi, jak podwójna linia ciągła, oznakowanie terenu zabudowanego czy ostrzeżenie przed fotoradarem. Pozbawieni nie tylko wyobraźni, ale najwyraźniej również instynktu samozachowawczego kierowcy pędzą na zatracenie. Byle do przodu, byle odrobić czas stracony na odcinkach, gdzie trwają roboty drogowe. A co tam, żyje się raz...
No właśnie - tylko raz, niestety...