Ekoaktywiści już nie usiądą na ulicy. Za blokadę drogi grozi więzienie
We Włoszech przegłosowano nowe prawo, które uderza w ekologów i pokojowych demonstrantów. Od teraz każdy, kto siądzie na jezdni i zablokuje ruch, może trafić za kratki. Kara? Nawet dwa lata więzienia. Tak ostrych przepisów nie było tam od dekad.

Do niedawna groził mandat. Teraz blokada drogi to przestępstwo
Jeszcze kilka tygodni temu aktywiści blokujący drogi we Włoszech mogli liczyć co najwyżej na mandat. Siedzenie na pasie ruchu, zatrzymywanie aut czy przyklejanie się do asfaltu było traktowane jako wykroczenie administracyjne. Policja wystawiała grzywny - najczęściej od 1 do 4 tys. euro - i na tym się kończyło.
Włoski Senat zmienił przepisy - zatwierdził tzw. Decreto Sicurezza, czyli Dekret o Bezpieczeństwie, który zamienia blokadę drogi w czyn przestępczy. Jeśli ktoś sam zablokuje ulicę, grozi mu do miesiąca więzienia albo grzywna do 300 euro. Jeśli zrobi to wspólnie z innymi - nawet do dwóch lat pozbawienia wolności.
"Norma anty-Gandhi" - tak nazwali to przeciwnicy ustawy
Najwięcej kontrowersji wywołał właśnie ten punkt ustawy. Media i organizacje obywatelskie określiły nowy przepis jako "normę anty-Gandhi", bo uderza w klasyczne formy protestu bez przemocy. Siedzący opór, blokady komunikacyjne czy okupowanie przestrzeni publicznych to metody znane od dziesięcioleci - stosowali je m.in. ruchy walczące o prawa obywatelskie, pacyfiści czy ekolodzy.
Ruchy takie jak Last Generation czy Extinction Rebellion do tej pory regularnie organizowały blokady dróg w Mediolanie, Rzymie i innych dużych miastach. Najczęściej kończyło się na interwencji policji i mandacie. Teraz - jak alarmują działacze - te same działania będą mogły trafić przed sąd karny.
Rząd: protest nie może być silniejszy niż prawo
Premier Giorgia Meloni i jej ministrowie bronią nowego prawa. Ich zdaniem nie chodzi o zakaz protestów, tylko o przywrócenie porządku. - Nikt nie zabrania manifestować, ale nie można paraliżować miast, blokować karetek i łamać prawa w imię ideologii - tłumaczą przedstawiciele włoskiego rządu.
W Dekrecie o Bezpieczeństwie znalazły się też inne zaostrzenia:
- do 7 lat więzienia za nielegalne zajmowanie budynków,
- do 8 lat za bunt lub opór w ośrodkach deportacyjnych,
- do 5 lat i 15 tys. euro grzywny za zniszczenia i graffiti podczas manifestacji.
Ostatnie Pokolenie i blokady ulic w Polsce. Czy ten scenariusz się powtórzy?
Temat nie jest oderwany od polskiej rzeczywistości. W ostatnich miesiącach również w naszym kraju doszło do kilku głośnych akcji, podczas których aktywiści klimatyczni z grupy Ostatnie Pokolenie siadali na ulicach Warszawy blokując przejazd samochodów. W jednej z sytuacji zablokowali ruch na moście Poniatowskiego w godzinach szczytu, co wywołało oburzenie kierowców i pasażerów komunikacji miejskiej.
Na razie polska policja stosuje wobec takich osób przepisy o wykroczeniach - najczęściej kończy się na legitymowaniu, mandacie lub wniosku do sądu o ukaranie. Jednak rośnie liczba głosów, że Polska powinna rozważyć zaostrzenie przepisów, np. podobnie jak zrobiły to Włochy.
Czy nowy model podejścia do protestów klimatycznych rozleje się na inne kraje Unii Europejskiej? To możliwe - zwłaszcza jeśli blokady będą coraz częstsze, a nastroje społeczne coraz bardziej podzielone.
Czy siedzący protest to jeszcze wolność, czy już wykroczenie?
Włoski przypadek pokazuje wyraźnie: granica między protestem a przestępstwem może być cienka i łatwo ją przesunąć. Nowe przepisy mają z jednej strony zniechęcać do paraliżowania miast, a z drugiej - ograniczają jedną z ostatnich form obywatelskiego oporu bez użycia siły.
Pakiet zmian legislacyjnych od początku budził silne kontrowersje. Opozycja i organizacje broniące praw człowieka - w tym Antigone, Human Rights Watch i eksperci ONZ - określiły nowe prawo mianem "najpoważniejszego ataku na wolność protestu w ostatnich dekadach". Ich zdaniem rząd Meloni przekroczył granicę, wprowadzając regulacje, które mogą prowadzić do tłumienia legalnych form sprzeciwu i zastraszania społeczeństwa obywatelskiego.
We Włoszech nie ma już miejsca na bierny opór. A skoro blokada drogi może trafić do kodeksu karnego w kraju zachodniej demokracji, to nikt nie może mieć pewności, że podobne przepisy nie pojawią się również gdzie indziej. Także u nas.