Chorwacja. Nasz czytelnik znowu tam pojechał...
Odpadła Tunezja, niepewny jest Egipt, wątpliwości budzi Turcja, Grecja - wiadomo... Zagrożenie terroryzmem i zawirowania ekonomiczne powodują, że maleje liczba krajów, w których Polacy spędzają wakacje. W tej sytuacji coraz większą popularnością wśród spragnionych słońca (którego akurat w tym sezonie i u nas nie brakuje) rodaków cieszy się Chorwacja. Ciepłe, czyste morze... Sporo ciekawych zabytków i atrakcji przyrodniczych... Rozwinięta infrastruktura turystyczna... Odległość, pozwalająca, przynajmniej z południowej Polski, dojechać samochodem na wybrzeże Adriatyku w ciągu jednego dnia... Ceny, niestety, dość wysokie jednak i tak przystępniejsze niż choćby we Francji czy Włoszech... Zbliżona do naszej kultura... Język, w którym woda to voda, piwo to pivo i tylko z nazwami miesięcy trzeba uważać, bowiem lipiec to po ichniemu srpanj, a słowo lipanj oznacza czerwiec... Czego więcej należałoby oczekiwać od miejsca letniego wypoczynku?
Oto tradycyjna już, doroczna relacja z samochodowej podróży do Chorwacji jednego z naszych czytelników, który od lat obiera ten kraj za cel urlopowej wyprawy.
Znowu lato i kolejny wyjazd nad Adriatyk. Znajomi dziwią się naszej wierności Chorwacji. Prawdę mówiąc my też się dziwimy i zastanawiamy się, czy nie czas już ustatkować się i "ucywilizować", ale gdy pomyślimy, że mielibyśmy zamienić dwa tygodnie pobytu pod namiotem, tuż nad brzegiem morza, w cieniu palm, drzew oliwkowych i figowców, na wczasy all inclusive w hotelowym pokoju z hałasującą klimatyzacją, szybko pozbywamy się wszelkich wątpliwości.
Po raz pierwszy pojechaliśmy do Chorwacji w 1992 roku. Ze względu na trwającą jeszcze wtedy na Bałkanach wojnę, wybraliśmy oddaloną od jakichkolwiek zawieruch Istrię. Później zwiedziliśmy w zasadzie całe wybrzeże, ale szczególny sentyment zachowaliśmy właśnie dla tego półwyspu i bardzo lubimy tam wracać. Tak było i tym razem. Po kilku latach przerwy postanowiliśmy odwiedzić Rovinj, jedno z najurokliwszych i najczęściej pokazywanych w reklamach i na folderach miast Chorwacji.
Kraków dzieli od tej miejscowości około 1050 kilometrów. W przeszłości pokonywaliśmy tę trasę Fiatem Uno, potem przyszedł czas na Renault Megane, Forda Focusa, Seata Alteę. W ubiegłym roku przesiedliśmy się do Skody Octavii 1.4 TSI. Jednym z głównych powodów wyboru tego modelu był jego ogromny bagażnik, nieoceniony przy tego typu wyjazdach. Obecnie jeździmy co prawda tylko we dwójkę, ale zabieramy z sobą rowery, przewożone na bagażniku dachowym, co wyklucza skorzystanie z tzw. "trumny".
W ciągu wspomnianych 23 lat zmieniły się nie tylko samochody (klima!), ale też i drogi. Obecnie 90 proc. trasy prowadzi autostradami i drogami szybkiego ruchu. Dzięki Unii Europejskiej i Strefie Schengen możemy podróżować tak, jak podróżowali nasi przodkowie, żyjący w czasach, gdy Rovinj i Kraków leżały w jednym państwie - bez kontroli granicznych. Choć jedna z nich, między Słowenią i Chorwacją, wciąż obowiązuje, co stanowi, niestety, spore utrudnienie.
Wyruszamy w sobotę rano, autostradą A4 (20 zł, zdzierstwo!) a następnie A1 w kierunku Gorzyczek. Na ostatniej stacji paliw (BP) przed granicą postanawiamy dotankować benzynę (1 sierpnia litr bezołowiowej 95 kosztował tu 5,06 zł) i kupić winietę autostradową na Czechy. Była to błędna decyzja.
Weeekendowo-wakacyjny tłok spowodował, że najpierw odstaliśmy swoje w ogonku przed dystrybutorem a następnie w kolejce do jednej z dwóch czynnych kas. W sumie cała operacja zabrała niemal godzinę. Za ważną przez miesiąc winietę zapłaciliśmy 95 zł, przy czym, jak wynikało z rachunku, sama winietka kosztuje 71,55 zł, a 23,45 zł to opłata za "usługę pośrednictwa". Z kupnem winiety lepiej było wstrzymać się do pierwszej stacji po czeskiej stronie. Stracilibyśmy mniej czasu (zero kolejek) i pieniędzy (cena winietki: 440 koron, czyli, licząc czeską walutę po kursie kantorowym, około 70 zł). Niby 25 zł to nie majątek, po co jednak przepłacać? Cena benzyny - 33,70 CZK/litr, czyli jakieś 5,40 zł/l. Tankować lepiej zatem w Polsce.
Mijając Ostrawę i Ołomuniec (Olomouc) docieramy do Brna. Klniemy trochę na fatalną w niektórych miejscach jakość autostrady, pocieszając się, że w niedalekiej przyszłości będzie lepiej, bowiem na wielu odcinkach trwa remont nawierzchni. Remontowana jest także dwupasmówka z Brna w kierunku Mikulova, gdzie ruch odbywa się jedną jezdnią.
Krótki postój przed popularnym wśród podróżujących na południe rodaków hotelem Zameček i wjeżdżamy do Austrii. Kupujemy 10-dniową winietkę autostradową na lokalne "autobahny" (8,70 euro) i przy okazji miesięczną, słoweńską (30 euro, bez żadnych dodatkowych opłat "za pośrednictwo"). Potem jak zwykle dziwimy się, że położone kilka kilometrów dalej miasteczko Poysdorf wciąż nie doczekało się obwodnicy i cały ruch tranzytowy, również ten ciężarowy, musi kierować się przez jego centrum. Najwyraźniej jednak coś w tej sprawie drgnęło, co sugerują plakaty na słupach i drzewach. Z ich treści (potwierdzenie znaleźliśmy później w Internecie) wynika, że autostrada A5 z Wiednia zostanie w 2018 r. doprowadzona do granicy (Drasenhofen), z ominięciem Poysdorfu. A zatem jeszcze trochę cierpliwości...
Całe szczęście, że przez stolicę Austrii jedzie się teraz dużo wygodniej i szybciej niż kilka lat temu. Bez problemów wydostajemy się na autostradę A2. Tutaj też natrafiamy na utrudnienia związane z naprawą nawierzchni. Austriacy mają jednak ciekawy sposób na obniżenie poziomu stresu kierowców - przekazują im informacje na tablicach z uczłowieczonym drogowym "pachołkiem", raz zadowolonym, innym razem wyraźnie zirytowanym. Trudno się na jego widok samemu nie uśmiechnąć...
W okolicach Grazu zjeżdżamy z A2 na A9 i zaczynamy rozglądać się za możliwością tankowania. Na stacjach przy autostradzie litr bezołowiowej kosztuje około 1,5 euro. Opuszczamy więc na chwilę autobahn, by w pobliskiej miejscowości Kalsdorf na stacji JET napełnić bak, płacąc 1,249 euro/l. Zaoszczędzamy w ten sposób 10 euro. I znowu ktoś wzruszy ramionami: szkoda fatygi. Czy nie lepiej jednak wydać owe pieniądze na coś innego, tym bardziej, że fatyga jest naprawdę niewielka?
Przez schengenowskie przejście graniczne Spielfeld/Sentilj wjeżdżamy do Słowenii. Maribor-Lublana-Koper i meldujemy się na granicy słoweńsko-chorwackiej Dragonja/Kaštel. No, może określenie "meldujemy się" jest tu trochę na wyrost, bowiem choć Chorwacja od dwóch lat jest członkiem Unii Europejskiej, to nie należy jeszcze do Strefy Schengen. Wąskie drogi, kontrole graniczne i ogromny w okresie wakacji ruch samochodowy sprawiają, że tworzą się tu wielokilometrowe zatory. My mamy szczęście bowiem w kolejce do symbolicznej skądinąd odprawy czekamy "zaledwie" godzinę.
Ufff... Jesteśmy w Chorwacji... Po kilku kilometrach wjeżdżamy na drogę E751, nieco na wyrost zakwalifikowaną jako autostrada (A9). Przejazd do Rovinj kosztuje 35 kun, czyli ok. 19-20 zł, płatne na bramce przy zjeździe. Sporo, ale wydatek ten po wielekroć nagradza fantastyczny widok górującej nad starym miastem bazyliki św. Eufemii oraz perspektywa dwutygodniowej laby. Informacja dla zmotoryzowanych: w Rovinj w ciągu dnia trudno znaleźć bezpłatne miejsce do parkowania. Polecamy postój nieco dalej od miasta. Opłata wynosi tu 5 kun/h i wnosi się ją w automacie. Nie wszystkie przyjmują banknoty więc warto mieć przy sobie monety. Przekroczenie opłaconego czasu o ponad 15 minut grozi wywiezieniem auta. Na nieprawidłowo zaparkowane samochody zakładane są blokady kół.
Powrót? W zasadzie bez historii. Dzięki znajomości terenu, intuicji i odrobinie szczęścia udaje się nam uniknąć granicznych korków. Potem jeszcze dwa tankowania na stacjach sieci OMV - w Słowenii: 1,331 euro/l bezołowiowej (uwaga: w tym kraju na wszystkich stacjach paliw obowiązuje jednakowa cena!) i w Austrii: 1,264 euro/l i jesteśmy znowu w ojczyźnie. Nasza Octavia spisała się bez zarzutu. Jej 140-konny silnik przy prędkości około 120 km/godz. (ze względu na rowery na dachu staraliśmy się nie jechać szybciej) spalał średnio 6,9 litra benzyny na 100 km. Niezły wynik...