Biedni są nasi gliniarze!

Tworzone wciąż nowe, idiotyczne, a martwe z założenia przepisy wymuszają na nich działania pozorne - czyli wyłącznie sprawozdawcze.

article cover
INTERIA.PL

Zamiast zajmować się zapobieganiem łamaniu prawa, muszą symulować pracę, pracowicie fałszując notesy służbowe i synchronizując z kolegami z patroli bzdury wypisywane tam na benefis przełożonych.

A nawet gdyby im przyszło do głowy pościgać jakichś prawdziwych przestępców, to albo nie będą mieli czym, albo za co (30 l benzyny na jeden radiowóz na miesiąc - cymes!), albo im to wybije z głowy konieczność biurokratycznego dokumentowania każdego kroku. W efekcie rzeczywiście należy się spodziewać, że dzisiejsze - i tak kretyńsko abstrakcyjne - tzw. wyrywkowe kontrole drogowe zostaną jeszcze ubogacone.

Ostatnie pomysły obejmują badanie legalności nawigacji satelitarnej w samochodach, a Ministerstwo Finansów chce dorzucić do tego sprawdzanie, czy użytkownik samochodu służbowego użytkuje ów samochód służbowy służbowo, czy prywatnie. Efekt cudowny - dziś kontrola drogowa, jeśli jest wyrywkowa, a nie spowodowana wykroczeniem, trwa ze spisywaniem wszystkiego jakieś 15-20 minut, i obejmuje sprawdzenie dokumentów kierowcy, samochodu, numeru nadwozia, trzeźwości kierującego, a także numeru seryjnego jego telefonu komórkowego (czy nie figuruje w rejestrze aparatów kradzionych). Po dodaniu nawigacji i "służbowości" użytkowania auta służbowego sięgniemy minut 30-40. No cóż, miejmy nadzieję, że nie dojdzie do kontroli czystości paznokci i bielizny osobistej.

Trudno się dziwić, że nasi policjanci nie czują się elitą, że nie mają poczucia etosu swej pracy, czyli tych elementów swego zawodu, które ich kolegom np. w Europie Zachodniej rekompensują zbyt niskie płace. Bo warto wiedzieć, że policjanci są niedopłacani na całym świecie. Jasne, jak na nasze warunki, pensja w Polizei czy Police lub Gendarmerie to kokosy, ale w Niemczech, Anglii czy Francji są one wobec kosztów życia niewiele wyższe niż naszej Policji na tle kosztów życia w Polsce.

Tyle że w krajach Starej Unii bycie policjantem stanowi poważną nobilitację. Bo policjant jest prawdziwym stróżem prawa, ma poczucie misji dbania o porządek społeczny - i dlatego ma też autorytet. Kto widział, jak polscy policjanci z pełną obojętnością mijają np. żuli zaczepiających przechodniów, jak funkcjonariusze "drogówki" mają w nosie np. dymiący autobus, ten wie, co mam na myśli. Bo nie chodzi o to, by za każde wykroczenie karać, ale by Policja była widoczna jako Policja - by zwracała uwagę na łamanie prawa. Nie tylko by wypełniać notesy fikcyjnymi raportami lub przyuczać do tej czynności (wypełniania notesu) narybek policyjny. Nie, Policja jest od reagowania na łamanie prawa.

Dlaczego o tym piszę? Bo odbyłem ostatnio bardzo burzliwą rozmowę z pracownikiem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad na temat skandalicznych działań "gdaki". Dowiedziałem się z tej rozmowy, że stosowane ostatnio nałogowo przez GDDKiA różne słupki, a nawet belki w osi jezdni, gigantyczne betonowe wyspy i inne w większości bezprawne i niebezpieczne same w sobie środki zakłócające płynność ruchu, to coś, co raczej musimy zaakceptować. My - kierowcy.

Argumentacja była dość prosta, nawet jeśli szokująca. Otóż "gdaka" jest rozliczana przez Unię Europejską z liczby ofiar wypadków. Ta liczba musi maleć. Jest to najważniejsze zadanie GDDKiA.

A nie zmaleje bez utrudniania ruchu drogowego, ponieważ polska Policja nie zajmuje się ściganiem prawdziwych przestępstw drogowych. Nie eliminuje z naszych ulic np. zbrodniarzy przejeżdżających skrzyżowania na czerwonym świetle czy lekceważących znak STOP. Wyprzedzających na trzeciego lub czwartego lub po zewnętrznej stronie wysepek czy przed wzniesieniem łapie tylko przy okazji, jeśli przedtem przypadkiem - jadąc za szybko - zwrócą uwagę tajnego wideoradiowozu. Olewa fakt blokowania drogi przez rozpadające się, niewłaściwie oświetlone, przeładowane samochody. Bo to się nie da pokazać w telewizji. Bo wszystko to słabo wygląda w notesach i sprawozdawczości albo wymaga zaangażowania sił i środków, których brak.

Tak naprawdę polska "drogówka" jest formacją do obsługi radarów i wideoradarów - bez dość logicznej konstatacji, że istnieje poważna różnica między kierowcą jadącym 130 km/h po dwupasmowej ekspresówce Warszawa-Płońsk, a jadącym 130 km/h przez Wieluń czy przez Pniewy, Ursynów, Poronin lub Nową Hutę.

A tak w ogóle "drogówka" ma mało czasu na cokolwiek pomiędzy interwencjami związanymi z opisywaniem stłuczek, czego absolutnie bezprawnie domagają się firmy ubezpieczeniowe.

Wszystko to świadectwo całkowitej bezradności polskich władz. Czy jednak rzeczywiście środkowoeuropejski, 40-milionowy kraj jest aż tak bezradny? Myślę, że nie. Ale wyjście z tego problemu oznacza konieczność rozwiązań systemowych. A z tym u nas słabo...

Maciej Pertyński

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas