Aston Martin wjechał w skręcającego Ursusa. Zaskakująca decyzja policji
Na jednym ze skrzyżowań w Świerklańcu doszło do zderzenia Astona Martina z ciągnikiem rolniczym. Policjanci orzekli, że mandat należy się obu kierowcom. Orzecznictwo w przypadku podobnych zdarzeń jest różne, ale obarczenie winą obu kierujących to prawdziwy ewenement. Wyjaśniamy, dlaczego tak jest.
Spis treści:
Aston Martin zderzył się z Ursusem. Mandaty dla obu kierowców
Do zdarzenia doszło na ulicy 3 Maja w Świerklańcu w województwie śląskim. Aston Martin DB12 zderzył się tam z Ursusem. Policjanci, którzy zostali skierowani na miejsce, ustalili, że siedzący za kierownicą Ursusa 74-latek z Nakła Śląskiego skręcał w lewo. W tym samym czasie 37-latek z Piekar Śląskich, jadący Astonem, wykonywał manewr wyprzedzania. Efekt był taki, że samochód uderzył w kultywator przymocowany do ciągnika. Funkcjonariusze przeanalizowali przebieg całego zdarzenia, m.in. dzięki nagraniom z kamer monitoringu znajdującego się w miejscu kolizji. Ostatecznie funkcjonariusze uznali, że mandaty należą się obu kierowcom - traktorzyście za to, że nie zachował szczególnej ostrożności przy skręcaniu, a kierowcy Astona, ponieważ przed zderzeniem wyprzedzał inne pojazdy (policja podała, że zrobił to na skrzyżowaniu, ale ze zdjęcia z miejsca zdarzenia wydaje się, że był to raczej skręt na posesję).
Czy można wyprzedzać, gdy ktoś skręca w lewo?
Tego typu zdarzenia są na drogach dość częstym zdarzeniem. Samochody (lub w tym przypadku ciągniki) zwalniają albo jadą wolno, wówczas kierowca jadący z tyłu jest zniecierpliwiony i decyduje się na wyprzedzenie. W trakcie tego manewru okazuje się jednak, że ten pierwszy kierowca zwolnił, ponieważ zamierzał skręcić w lewo. Wówczas dochodzi do kolizji.
Orzecznictwo w takich sytuacjach może być bardzo różne, jednak najczęściej winą obarczany jest kierowca auta, który wyprzedzał. Taka decyzja może być umotywowana tym, że niewystarczająco obserwował on drogę i podjął manewr wyprzedzania w momencie, kiedy inny pojazd sygnalizował już skręt w lewo.
Może tak być na podstawie art. 24 ust. 1 ustawy Prawo o ruchu drogowym. Mówi on, że:
Kierujący pojazdem jest obowiązany przed wyprzedzaniem upewnić się w szczególności, czy: 1) ma odpowiednią widoczność i dostateczne miejsce do wyprzedzania bez utrudnienia komukolwiek ruchu; 2) kierujący, jadący za nim, nie rozpoczął wyprzedzania; 3) kierujący, jadący przed nim na tym samym pasie ruchu, nie zasygnalizował zamiaru wyprzedzania innego pojazdu, zmiany kierunku jazdy lub zmiany pasa ruchu.
Warto również przypomnieć ust. 5 wspomnianego wyżej artykułu, który stanowi, że wyprzedzać pojazd sygnalizujący skręt w lewo można tylko z prawej strony.
Wyprzedzanie pojazdu lub uczestnika ruchu, który sygnalizuje zamiar skręcenia w lewo, może odbywać się tylko z jego prawej strony.
Oprócz tego zabrania się wyprzedzania na skrzyżowaniach (z wyjątkiem skrzyżowań o ruchu okrężnym lub z ruchem kierowanym). Powyższe przepisy są wystarczającymi argumentami, by w większości przypadków orzec w takiej sytuacji winę kierowcy pojazdu wyprzedzającego.
Zdarzają się jednak przypadki, choć są one znacznie rzadsze, kiedy winą w takich zdarzeniach obarczani są jednak kierowcy pojazdu skręcającego w lewo. Taki kierujący przed rozpoczęciem manewru powinien upewnić się, czy może to zrobić w sposób bezpieczny oraz zawczasu i wyraźnie zasygnalizować swój zamiar. Ponadto powinien pamiętać, że przerwanie wyprzedzania nie zawsze jest proste i bezpieczne. Zdarza się przecież, że kierowca włącza kierunkowskaz i od razu skręca - trudno to nazwać prawidłowym sygnalizowaniem. A warto zdawać sobie sprawę, że kierującemu, który zamierza skręcić, zdecydowanie łatwiej jest przerwać swój manewr niż kierowcy auta wyprzedzającego. Wszak ten drugi jedzie znacznie szybciej. Oczywiście mowa o sytuacjach, kiedy wyprzedzania się nie zabraniają w danym miejscu znaki i przepisy.
Orzecznictwo w takich sprawach bywa różne, szczególnie że nawet wśród ekspertów zdarzają się spory - jedni uważają, że jeśli wyprzedzający mógł w danym miejscu wykonać manewr, to nie on ponosi winę za zdarzenie. Inni zaś utrzymują, że bez względu na okoliczności, to wyprzedzający zawsze jest winny. Zarówno decyzje policjantów jak i sądów są w takich przypadkach różne, ale niemal zawsze winę przypisuje się jednej tylko osobie. Dlatego też opisywana sytuacja to prawdziwy ewenement, ponieważ zdaniem policjantów, obaj kierowcy nie dopełnili swoich obowiązków i przyczynili się do zdarzenia.
Aston Martin zderzył się z Ursusem. Co z ubezpieczeniem?
Pozostaje jeszcze pytanie, kto zapłaci za naprawę Astona Martina. Przypomnijmy - obowiązkowe ubezpieczenie OC chroni właściciela pojazdu przed odpowiedzialnością finansową za szkody, które wyrządził własnym autem. W skrócie - kiedy spowodujemy wypadek, ubezpieczyciel przejmuje finansową odpowiedzialność za zdarzenie i wypłaca odszkodowania. Ubezpieczenie to nie chroni jednak mienia sprawcy zdarzenia - jeśli wypadek czy kolizja zdarzyła się naszej winy, remont auta musimy sfinansować z własnej kieszeni. A w przypadku takiej marki jak Aston Martin koszty naprawy mogą być bardzo wysokie. Cena nowego DB12 to około milion złotych, ale opcje dodatkowe mogą znacząco podwyższyć cenę danego egzemplarza.
Nie wiemy jaką część winy przypisała im za zdarzenie policja. Jeśli funkcjonariusze uznali, że obaj przyczynili się do kolizji w równym stopniu, to ubezpieczyciel ciągnika może wypłacić właścicielowi Astona Martina tylko połowę odszkodowania. Pozostaje jedynie domniemywać, że kierowca brytyjskiego pojazdu posiada dobrowolną polisę Autocasco, z której może pokryć pozostałą część kosztów naprawy swojego auta.