Afera wokół wypadku na Sokratesa. Eksperci są zgodni: Sąd miał rację

Media głównego nurtu na powrót żyją tragedią, do jakiej doszło w 2019 roku na ulicy Sokratesa w Warszawie, gdy rozpędzone do 126 km/h BMW uderzyło w 33-latka przechodzącego z rodziną przez przejście dla pieszych. Temat wraca za sprawą kuriozalnego - zdaniem komentatorów - uzasadnienia wyroku Sądu Apelacyjnego. Dziennikarze nazywają wyrok sądu "kontrowersyjnym", eksperci od BRD - "surowym". Kto ma rację?

Przypomnijmy - w 2019 roku, na ulicy Sokratesa w Warszawie, tuningowane BMW (zakres przeróbek nie pozwalał na poruszanie się pojazdem po drogach publicznych, co oznacza m.in. wyłączony ABS), jadąc z prędkością - jak wyliczyli biegli - ok. 126 km/h, uderzyło w przechodzącego przez przejście dla pieszych 33-latka. Mężczyzna, który przechodził przez pasy z rodziną zginął na miejscu, jego krewnym nic się nie stało.

Sąd pierwszej instancji skazał kierowcę pomarańczowego BMW 330i na 7 lat i 10 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności, przy czym maksymalna kara za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym to 8 lat. Sąd odrzucił wniosek prokuratury, by kierowcę BMW sądzić za zabójstwo z zamiarem ewentualnym, a nie za spowodowanie wypadku. Z tego m.in. powodu złożona została apelacja.

Reklama

Sąd apelacyjny, po szczegółowym rozpatrzeniu sprawy, złagodził wyrok do 7 lat i 6 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności. Karę zmniejszono więc o 4 miesiące. W uzasadnieniu wyroku przeczytać można, że w ocenie sądu ofiara wypadku nie tyle przyczyniła się do zaistnienia samego zdarzenia, co nie zastosowała do wszystkich przepisów. Skąd wzięła się taka ocena?

Uzasadnienie wyroku pojawiło się w przestrzeni publicznej (w internecie) wkrótce po jego ogłoszeniu, nie wzbudziło jednak wówczas zainteresowania mediów głównego nurtu. Burza wybuchła dopiero teraz. W pogoni za oglądalnością media podchwyciły i wyolbrzymiły drobne niuanse, które zawarto w uzasadnieniu. Narracja była jedna - sędzia obwinił ofiarę, która powinna dostrzec głośne i pomarańczowe BMW. 

"Jak sąd obwinił ofiarę z ulicy Sokratesa"

Ten śródtytuł to cytat z jednej z takich publikacji. 

Sąd apelacyjny uznał jednak, że przytaczane opinie biegłych "nie były prawidłowe". Dlaczego? Bo zgodnie z zapisami Prawa o ruchu drogowym - pierwszeństwo pieszego przed pojazdami "nie ma charakteru bezwzględnego i podlegało, jak i nadal podlega, wskazanemu w tym przepisie ograniczeniu".

Jak czytamy w uzasadnieniu - zasada pierwszeństwa pieszego na przejściu dla pieszych, w dacie zaistnienia przedmiotowego wypadku, wynikała z przepisu art. 13 ust. 1 in fine p.r.d., to jest, że: "Pieszy znajdujący się na tym przejściu ma pierwszeństwo przed pojazdem". Sąd zwrócił jednak uwagę, że ten sam przepis, w pierwszym zdaniu, stanowił wówczas iż "Pieszy, przechodząc [a zatem przez cały czas przechodzenia - dop. red.] przez jezdnię lub torowisko, jest obowiązany zachować szczególną ostrożność oraz, z zastrzeżeniem ust. 2 i 3, korzystać z przejścia dla pieszych".

Ponadto sąd zwrócił też uwagę na brzmienie art. 4 Prawa o ruchu drogowym, w którym czytamy, że:

Niewygodne fakty z sądowego wyroku. Każdy musi myśleć za siebie?

Mówiąc prościej - kodeks drogowy, w myśl zasady ograniczonego zaufania nakłada na wszystkich uczestników ruchu obowiązek przeciwdziałania zagrożeniom. Bez względu na to, kto owo zagrożenie wywołał. O jakich okolicznościach mowa w tym konkretnym przypadku?

Sąd apelacyjny przywołał tu m.in. opinię świadka, który mówił o hałasie nadjeżdżającego samochodu i określił go mianem "głośnego", "przejmującego" i "zwracającego uwagę". Zauważył również, że samo BMW wyróżniało się nie tylko "bardzo agresywnym stylem jazdy, ale i jaskrawym kolorem".

Czy sąd rzeczywiście obwinił ofiarę?

Wyrok 7 lat i 6 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności dla kierowcy samochodu, który poruszał się w obszarze zabudowanym z absurdalną prędkością ok. 126 km/h i z uwagi na zakres przeróbek nie miał prawa uczestniczyć w ruchu drogowym, jednoznacznie wskazuje na winnego tragedii i ocenę zajścia przez sąd. Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że wina leży po stronie kierującego, którego zachowanie cechowało się zupełną pogardą dla przepisów ruchu drogowego.

Stąd taki, a nie inny wyrok, o pół roku mniejszy od maksymalnej kary, jaką można było wymierzyć. Jednak autorzy internetowych publikacji skupili się na wątkach pobocznych i oburzali, że bazując na obowiązującym stanie prawnym, sędziowie Sądu Apelacyjnego wytknęli też uchybienia w zachowaniu samej ofiary. Wykazali, że ryczące, pędzące w obszarze zabudowanym ok. 126 km/h, jaskrawe BMW jest na tyle rzadkim zjawiskiem, że zwraca na siebie uwagę.

Biegły sądowy o wypadku na Sokratesa w Warszawie

O komentarz poprosiliśmy jednego z ekspertów - wydającego opinię w tej sprawie - dra inż. Piotra Krzemienia, którego opinia, choć nie była brana pod uwagę przez Sąd Apelacyjny (kwestie formalne opinii pozaprocesowych), co do ustaleń jest zgodna z wnioskami SA.

Biegły argumentuje, że przepis ten jest niezwykle ważny i słuszny, bo dobro nim chronione jest najważniejsze. Nie mają tu więc znaczenia zasady kultury w ruchu drogowym oraz moralne prawo i pierwszeństwo. Doznają one istotnych ograniczeń poprzez ustawowy nakaz czynienia wszystkiego co możliwe, aby zdarzeniu drogowemu zapobiec, nawet na zasadzie kontratypu, czyli niekiedy wymaganego nawet działania niezgodnego z Prawem o ruchu drogowym.

Mając to na uwadze stanowisko sądu, który wskazał, że dorosły człowiek wchodzący na przejście dla pieszych powinien zauważyć niecodzienne zachowanie kierującego i założyć, że kierowca nie zastosuje się do przepisów, trudno więc uznać za szokujące.

W żadnej mierze nie umniejsza to istotnie winy kierującego, bo uwaga 33-latka mogła zostać rozproszona z wielu powodów. Pamiętajmy że mężczyzna przechodził przez przejście z żoną i znajdującym się w wózku dzieckiem.

Eksperci o wypadku na Sokratesa. "Surowy wyrok"

Do opinii sądu przychyla się również autorytet w zakresie BRD - insp. Marek Konkolewski, doświadczony policjant związany z ruchem drogowym i były dyrektor Centrum Autonomicznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym. Konkolewski wprost nazywa wyrok "surowym", oceniając go przez pryzmat dotychczasowej praktyki polskich sądów.

Konkolewski zwraca przy tym uwagę inny problem:

Podkreśla również, że  - wbrew przekazowi medialnemu - z wyroku wynika bezsprzecznie, że sprawcą jest kierujący BMW, a wyrok jest na granicy górnych "widełek" kodeksu karnego.

Dodaje, że wyrok bezwzględnego pozbawienia wolności powinien być memento dla wszystkich gniewnych kierujących, którzy drogi publiczne mylą z torami. Za spowodowanie tragicznego w skutkach wypadku mogą ponieść bardzo surowe konsekwencje i - co w polskim systemie prawnym zdarzało się raczej incydentalnie - w efekcie trafić za kraty.

Konkolewski podkreśla jednak, że o własnym bezpieczeństwie pamiętać musimy - całkiem dosłownie - na każdym kroku. Wskazuje, że zachowanie szczególnej ostrożność na przejściu dla pieszych oznacza przede wszystkim konieczność obserwowania przez pieszego odcinka drogi, po którym  przechodzi.

Największy dramat BRD w Polsce - gdy religia miesza się z fizyką

Dlaczego więc media uznały wyrok za kontrowersyjny? Bo w przestrzeni publicznej pojawia się ideologia głosząca, że pieszym wolno właściwie wszystko, nie mają żadnych obowiązków, a całą odpowiedzialność ponosi kierowca prowadzący "ważący ponad tonę pocisk". To szalenie niebezpieczny pogląd, bo aspekty ideologiczne mieszają się tu z aspektami prawnymi. A sąd, biegli czy policjanci ruchu drogowego, nie są przecież od tego, żeby oceniać moralne aspekty zachowania poszczególnych uczestników ruchu, lecz stosować wobec nich obowiązujące przepisy prawa.

Na tym właśnie polega największe nieszczęście polskiej dyskusji o BRD, gdzie po dwóch stronach tworzonej sztucznie barykady stają eksperci poruszający się w granicach prawa i wyznawcy dogmatów chcący je zmieniać. Różnica jest taka, że pierwsi mają z reguły ogromne doświadczenie, a drudzy - w walce o słuszną (w rozumieniu bezpieczeństwa) sprawę - brak specjalistycznej wiedzy - próbują nadrabiać fanatyzmem i populistycznymi hasłami.

Efektem zderzenia tych dwóch światów w debacie publicznej są prawne buble pokroju "pieszego wchodzącego na przejście", którego każdy sąd, biegły, policjant drogówki, czy nawet rzecznik Ministerstwa Infrastruktury - interpretują dziś na swój własny sposób. W efekcie powstają też dziwne publikacje, w których niewygodne ekspertyzy czy wyroki sądów - bez zrozumienia ram funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości - zakrzykuje się populistycznymi hasłami w imię pojętego na opak bezpieczeństwa ruchu drogowego.

Na drodze nie możesz czuć się bezpiecznie

Mówiąc wprost - narracja o tym, że mamy czuć się na drodze bezpiecznie - chociaż chwytliwa i - z moralnego punktu widzenia słuszna - stoi w jaskrawej sprzeczności z fundamentalnymi zasadami, na których opiera się Prawo o ruchu drogowym: zasadzie ograniczonego zaufania i zdefiniowanemu w kodeksie drogowym - dotyczącemu konkretnych sytuacji - obowiązkowi zachowania szczególnej ostrożności przez wszystkich uczestników ruchu.


W konsekwencji narrację o tym, że kierowcy na drodze czy piesi na przejściach mają się czuć bezpiecznie, należy uznać za ryzykowną. Bez względu na to, czy siedzimy za kierownicą pojazdu, czy wkraczamy na jezdnię w roli niechronionego uczestnika ruchu drogowego - podejmujemy ryzyko, którego ocena jest naszym obowiązkiem.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy