Maxima Grażyny Szapołowskiej
Lśniąc lakierem na parking wjeżdża Nissan Maxima QX, a zza jego kierownicy zgrabnie wysiada Grażyna Szapołowska. Uśmiechnięta i profesjonalna, szybko zauroczyła obiektyw aparatu fotograficznego. Migawka odsłania kolejne klatki filmu i szuka wspólnej aury dla aktorki i maszyny. Sesja szybko dobiega końca i wsiadamy do jej Nissana. Zajmuję miejsce należące przed chwilą do torebki pani Grażyny. Z pomrukiem uruchamia się silnik Maximy, lewarek automatycznej skrzyni biegów wskakuje na "drive" i ruszamy przez zatłoczone miasto. Pierwsze pytanie, jakie musiało paść, oczywiście dotyczy samochodu.
- Czy Nissan oznacza koniec miłości do kotów?
- Nie, to nie jest tak, że wyrzekłam się Jaguara. Ale z wielu względów obecnie podróżuję Nissanem. Będąc w USA jeździłam właśnie japońskimi autami i przyznaję, że nabrałam do nich zaufania. Szczerze mówiąc teraz myślę, że to najlepsze auto jakim jeździłam. Poza tym różnica w cenie też odgrywa pewną rolę.
- Ale czy Maxima pasuje do pani?
- Czy ja wiem, czy to samochód powinien pasować do człowieka? Do mnie pasuje wiele samochodów. Tak poważnie, to wsiadając do auta muszę wiedzieć i czuć, że łokieć jest na miejscu i ma się o co wesprzeć, odległość od kierownicy jest odpowiednia, widzę, co dzieje się wokół mnie i jestem w stanie panować nad tym samochodem i jednocześnie muszę czuć się bezpiecznie.
- Tak jest w tym przypadku?
- Z pewnością jestem tu bezpieczna. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że ten Nissan w kwestii bezpieczeństwa, komfortu i jazdy w naszych warunkach, spełnia wszystkie moje oczekiwania. Mocny silnik, automatyczna skrzynia biegów, która była dla mnie po prostu niezbędna po wypadku, w którym uszkodziłam kolano, to w zupełności mnie zadowala. Ten samochód jest też po prostu spokojny. Wsiadając do niego wiem, że mam przerwę, relaks, nie muszę się niczym denerwować. Bardzo lubię skórzane siedzenia, podoba mi się styl wnętrza, zresztą Japończycy zawsze słynęli z designu, w przeciwieństwie do Amerykanów, którzy zawsze robili te rzeczy troszeczkę za ciężkie, za duże, zbyt kanapowe. Ale chyba każdy człowiek powinien dobierać sobie samochód na swój rozmiar, i ten jest skrojony idealnie.
- Kiedyś powiedziała pani, że jej ulubione zwierzęta to mężczyźni i konie mechaniczne. W Maximie nie brakuje pani tych ulubieńców?
- Szczerze, to nawet nie wiem, ile tu jest koni mechanicznych. Wiem, że silnik ma trzy litry, a mocy? 200 koni. No tak, to w zupełności wystarcza.
- Uważa się pani za dobrego kierowcę?
- Nie wiem, to pan powinien mnie ocenić, kiedy tak sobie razem jedziemy. Jeżdżę chyba spokojnie, lubię trzymać dystans, nie lubię jechać równolegle z jakimś dużym wozem, wtedy na pewno staram się szybko go wyminąć. I ruszam natychmiast po zapaleniu się zielonego światła, co czyni jakieś dziesięć procent kierowców. Jeżdżenia samochodem uczył mnie mój mąż Andrzej. On bardzo pięknie uczył i prowadził. Wpoił mi podstawowe zasady, a jedną z pewnością zapamiętam do końca życia, chociaż musiałam sama doświadczyć tego na własnej skórze. Żeby nie wyprzedzać na "pasach". Kiedyś miałam taką sytuację, spowodowana raczej zamyśleniem, chwilą nieuwagi, tym, że to przejście było źle widoczne, po prostu mijałam autobus, który przyhamował i w ostatniej sekundzie udało mi się zareagować i zatrzymać. O włos uniknęłam nieszczęścia, uderzyłabym tę starszą panią, która wyszła zza autobusu, ale od tego czasu dobrze pamiętam - nie wyprzedza się przed przejściem dla pieszych.
- Czy jest pani kobietą sukcesu?
- Czy za taką się uważam? Uważam się za kobietę szczęścia, poza tym, co to znaczy sukces? Pieniądze? Nie ma ludzi, którzy nie mają jakichś problemów z nimi. Dla mnie szczęście to jest mieć czarną spódnicę, czarny golf i ukochanego mężczyznę przy sobie. Poza tym robię to, co kocham, mam tę spódnicę i mam ten sweter, ukochany mężczyzna czasem jest, a czasem odjeżdża, więc myślę, że jestem osobą szczęśliwą. (Kwartalnik Nissana)